Maskarada - Rozdział VII
Szczęśliwego nowego roku! Moi czytelnicy są aniołami, jeśli wytrzymali tak długie odstępy między rozdziałami. Do tego witam również nowego czytelnika, Kleo i mam nadzieję, że zostaniesz z nami dłużej! A teraz, przechodząc do konkretów, poniżej kolejny rozdział Maskarady. Miałem jak zwykle dużo problemów z weną, ale w końcu coś wypociłem i mam nadzieję, że i tym razem będzie czytelnie. Tak więc - przepraszam za zwłokę i życzę przyjemnego czytania! (02.01.2015)
Rozdział VII
Lynette powoli zamknęła drzwi i obróciła się, ogarniając wzrokiem gabinet.
Promienie zachodzącego słońca spływały na drewnianą podłogę przez ogromne, przesłonięte bordowymi kotarami okna. Uniesione powiewem wiatru drobinki kurzu opadały leniwie na ziemię, migocząc za każdym razem gdy wpadły w krąg światła. Na starym, dębowym biurku warstwa rozlanego atramentu wgryzła się głęboko w leżące książki i papiery. Lynette weszła na miękki, czerwony dywan i przyjrzała się wielkiej, czarnej plamie zaschłej krwi. Ciało Charlesa zniknęło, lecz doskonale widoczne było miejsce, gdzie jeszcze niedawno leżało.
Nigdy nie zapomni tego widoku. Twarz Charlesa zastygła w niemym zdziwieniu, szkliste, martwe oczy i głęboka dziura w głowie. Na dywanie wciąż leżało kilka włosów, a gdy przyjrzała się bliżej zobaczyła coś, co nakazało jej szybko odwrócić wzrok.
„Cóż to? Czy to… Mózg?” zastanowiła się w przerażeniu, przyciskając dłoń do ust. „Dlaczego tego nie usunięto?”. Siła pocisku najpewniej wyrwała jego część z głowy.
Usiadła na sofie i wciągnęła głęboko powietrze. Wygładziła dłonią materiał sukienki, starając się skupić na tej drobnej czynności i zapomnieć na chwilę o tym, co widziała. Nie mogła teraz zrezygnować, przyszła tu w konkretnym celu: dowiedzieć się czegoś o mordercy. Może w ten sposób oczyści imię matki i uchroni ją przed niebezpieczeństwem, którego tak się obawiała.
Wstała i jeszcze raz rozejrzała się po gabinecie. Zastanawiały ją słowa detektywa. Dlaczego Charles miał połamane kości? Dlaczego leżał w tak dziwnej, nienaturalnej pozycji? To nie był zwykły upadek, tego była pewna. Jednakże w takim razie co naprawdę stało się Charlesowi?
- Nie ma śladów przenoszenia ciała – uznała w końcu. – Gdyby Charles umarł gdzieś indziej, najpewniej krew znajdowałaby się nie tylko na dywanie. Poza tym nie sądzę, żeby nikt nie zauważył mordercy niosącego ofiarę. Charles musiał być zabity tutaj.
Uniosła głowę i spojrzała na sufit. Ogromny, srebrny żyrandol zwisał na poziomie antresoli. Wydawał się być nienaruszony, pajęczyny falowały lekko na wietrze. „Może patrząc z antresoli zauważę coś, czego nie widać z tej perspektywy”, pomyślała, po czym podeszła do neogotyckich, krętych schodów z metalu, ukrytych między półkami na książki. Wspięła się na piętro i przeszła pod kamiennym łukiem. Dotknęła dłonią ciemnej, drewnianej balustrady o surowej formie. Wychyliła się i spojrzała poziom niżej, z początku niczego nie zauważając. Dopiero po chwili dotarło do niej, w jak szczególnym miejscu ciało Charlesa się znajdowało.
Lynette przeszła na południową część antresoli, skąd był idealny widok na biurko Antoinette. Co więcej, stojąca tam sofa pozwalała na przebywanie w miejscu samemu pozostając niezauważonym. Jeśli Charles chciał zabić Antoinette, najprawdopodobniej ukryłby się w tamtym miejscu. Wprawna dłoń bez problemu oddałoby kilka strzałów w pierś, pozbawiając życia każdego, kto zbliżyłby się do kominka. Gdyby tylko Lynette znalazła tam jakieś ślady, wtedy kwestia Charlesa stałaby się jasna.
Uklękła i spojrzała na podłogę, lecz nie zauważyła nic dziwnego. Na drewnie osiadła już gruba warstwa kurzu, jeśli coś tu się działo, wszelkie ślady zostały zatarte. Rozejrzała się i dostrzegła jakiś przedmiot pod kanapą. Sięgnęła ręką i wyciągnęła niewielki, czerwony guzik. Obróciła go w dłoni i dokładnie badając zastanowiła się, czy mógł on należeć do Charlesa.
Wstała i oparła się na barierce. Drewno zaskrzypiało głośno, coś chrupnęło i balustrada wygięła się znacznie, tak że Lynette straciła równowagę. Ujrzała, jak obraz zmienia się jej przed oczami, straciła z oczu książki na ścianach, ujrzała sufit, a następnie okna po drugiej stronie pokoju, by w końcu zobaczyć ciemną plamę krwi dokładnie pod nią. Czerwony guzik wypadł jej z rąk i spadł na ziemię, a z ust Lynette wydobył się zduszony okrzyk.
W ostatniej chwili złapała się barierki.
Zawisła kilka metrów nad ziemią, oszołomiona i przerażona. Jeśli puści barierkę, upadek złamie jej kości, nie wiedziała jednak jak długo wytrzyma i czy jest w stanie się podciągnąć. Poruszyła nogami i spróbowała oprzeć się o belkę podtrzymującą podłogę antresoli. Choć z początku buty ześlizgiwały się z drewna, w końcu udało jej się wspiąć z powrotem na piętro. Zaraz odsunęła się od barierki i oparła o regał, oddychając ciężko. Nigdy jeszcze nie była tak przerażona. Chwila wahania i spadłaby, podzielając los Charlesa. Serce wciąż biło jej jak oszalałe, nie mogła się skupić na niczym.
Gdy uspokoiła się, spojrzała na nieszczęsną barierkę. W miejscu, z którego wypadła tralki były spróchniałe i połamane, a poręcz wygięta, jakby duży ciężar się na nie oparł. Lynette sama nie mogłaby wyrządzić takiej szkody, ktoś wcześniej musiał spaść z tego miejsca. Przypomniała sobie czerwony guzik. Nagle ją olśniło.
„Charles musiał wypaść z antresoli, dlatego miał połamane kości,” uznała. Jeśli jednak tak w istocie się stało, dlaczego na antresoli nie było żadnych plam krwi? Dokładnie obejrzała podłogę i balustradę, lecz niczego takiego nie zauważyła. Jedynym śladem był czerwony guzik, który i tak jej wypadł.
Zeszła piętro niżej i rozejrzała się za zgubą. W końcu znalazła guzik na kanapie stojącej na środku pokoju. Wzięła go i schowała w torebce. „Może się przydać”.
W tej samej chwili drzwi otworzyły się i do gabinetu weszła Charlotte. Ubrana była w szykowną, choć trochę niemodną szarą sukienkę z czerwoną kokardą. Na głowie miała bordowy kapelusz z piórkiem, a w dłoni czarną, zamszową torebkę. Spojrzała na Lynette z niechęcią, po czym powiedziała:
- Właśnie wróciłam ze wsi. Pogrzeb Charlesa odbędzie się jutro o jedenastej.
Lynette skinęła głową na znak, że zrozumiała, lecz nie odpowiedziała. Charlotte wciąż była poruszona śmiercią syna, Lynette nie chciała więc dać jej powodu do następnego ataku gniewu.
- Charles zostanie pochowany w rodzinnym grobie na cmentarzu przy kościele – kontynuowała, lecz przerwała nagle i spojrzała na nią dziwnie. – Co ty tu robisz?
- To gabinet mojej matki – odparła Lynette krótko.
- Zresztą nieważne – uznała Charlotte. – Dobrze się składa, że jesteś. Chciałabym ci coś powiedzieć.
- Tak? – spytała Lynette, przygotowując się na następną falę oskarżeń.
- Jestem ci winna przeprosiny. Tobie i Antoinette – powiedziała Charlotte, choć z wyraźnym trudem.
- Przeprosiny? – zdziwiła się Lynette. Nie spodziewała się, że ta dumna kobieta zdobędzie się na takie wyznanie. Myślała raczej, że nawet uprzytomniwszy sobie nieprawdziwość słów dalej trwałaby w kłamstwie, niezdolna przyznać się do błędu.
- Przecież mówię wyraźnie – powiedziała ostro, szybko jednak się pohamowała. – Powiedziałam okropne rzeczy na wasz temat i szczerze tego żałuję. Śmierć Charlesa… Szukałam winnego, ale wskazując przypadkowe osoby pozwoliłabym na to, by prawdziwy morderca umknął sprawiedliwości. Tak być nie może.
- Chwilę temu widziałam się z detektywem, policja jest już na tropie, to tylko kwestia czasu zanim złapią mordercę – powiedziała Lynette, by spróbować jakoś pocieszyć Charlotte.
- Mam nadzieję, że masz rację – odparła i westchnęła ciężko, spojrzała na plamę krwi, rozmyślając o czymś innym. - Nie domyślasz się pewnie, kto to zrobił..? – spytała w końcu, spoglądając na nią bez przekonania. Lynette pokręciła głową.
- Nie, ale chciałabym wiedzieć. Ten kto zabił Charlesa z pewnością chciał zabić również moją mamę. Była o tym przekonana.
- Nie byłabym co do tego taka pewna – powiedziała Charlotte. – Zapytałaś w końcu, dlaczego nie opuściła domu?
- Nie – przyznała Lynette – nie miałam ku temu okazji.
- W takim razie chodź za mną, a wszystko ci wyjaśnię – odrzekła Charlotte i ruszyła w stronę drzwi na korytarz. Lynette zaraz za nią podążyła i przez chwilę szły w milczeniu, mijając najróżniejsze portrety i obrazy.
- Czy wszyscy na tych obrazach pochodzą z naszej rodziny? – spytała w końcu Lynette, by przerwać ciszę. Poza tym chciała dowiedzieć się czegoś więcej o rodzinie ze strony matki.
- Oczywiście. Każdy portret, jaki znajdziesz w tym domu, ukazuje członków rodziny. Chociażby w gabinecie Antoinette, zaraz nad kominkiem wisi obraz twojej babki – odpowiedziała Charlotte.
Lynette sięgnęła pamięcią wstecz i spróbowała przypomnieć sobie portret wiszący nad biurkiem w gabinecie. Ujrzała wysoką, młodą brunetkę o brązowych oczach, ubraną w czarną suknię z jedwabiu i trzymającą niewielki wachlarz w dłoni. Ciemne włosy spięte były w koczek, pojedyncze kosmyki opadały jej na bladą twarz o wręcz francuskich rysach. Wydawała się być poważna, jednak lekko uniesione kąciki ust zdradzały przyjazne usposobienie.
- Francine de Courtenay – powiedziała Charlotte. – Tak się nazywała, zanim wyszła za mąż za Philipa Ravensdale, twojego dziadka.
- Moja babcia była Francuzką? – zdziwiła się Lynette. – Nigdy o tym nie słyszałam.
- A ile w ogóle słyszałaś o swojej rodzinie, moja droga? – Spytała Charlotte, nieudolnie starając się ukryć złośliwy uśmieszek, jaki zawitał jej na ustach. – Twój ojciec niewiele wspominał o przeszłości twojej matki, czyż nie?
- Omijał ten temat za każdym razem, gdy próbowałam się czegoś dowiedzieć – przyznała Lynette.
Doszły do małych, wąskich schodków pnących się wysoko w górę, na których końcu widać było stare drzwi z odpadającymi płatami białej farby. Nad nimi wisiała na kablu żarówka, która zapaliła się bladożółtym światłem, gdy Charlotte dotknęła włącznik.
- Po tym, jak twoja babka umarła, wiele rzeczy zostało przeniesionych na strych. To właśnie wtedy dom został przekształcony w hotel. Twój dziadek pozostawił rodzinę z długami, które trzeba było szybko spłacić. Hotel okazał się sukcesem i szybko zgromadziliśmy nowy majątek, ale wtedy twoja matka kazała zamknąć działalność. – Powiedziała Charlotte, wspinając się po schodach na strych.
- Dlaczego? – zdziwiła się Lynette. – Jaki miała powód?
- Twoje narodziny, moja droga – odpowiedziała natychmiast Charlotte. – Ale sama zobaczysz.
Weszły przez drzwi do niewielkiego pomieszczenia ze stromym sufitem, wypełnionego najróżniejszymi pudłami i przykrytymi materiałem meblami. Przez niewielkie okno w dachu dostawało się światło dzienne, oświetlając wielki kufer z metalowymi okuciami, stojący na samym środku strychu. Pokryty był grubą warstwą kurzu, jakby od dawna nikt go nie używał. Charlotte zdmuchnęła z niego pył i otworzyła wieko, ukazując stertę zdjęć i albumów. Przez chwilę przeglądała niektóre z nich, po czym uniosła najbardziej zniszczony, zielony album z secesyjnym kwiatem na okładce. Otworzyła na jednej ze stron, po czym bez słowa przekazała ją Lynette.
Na pierwszym zdjęciu zobaczyła ogromny budynek z kopułą, zamknięty za metalową bramą wysokości prawie dwu ludzi. Wejście zdobiły masywne kolumny, a na dachu widać było kilka rzeźbionych kominów, z których buchał dym. W rogu ktoś napisał: „Bethlem Royal Hospital”.
Na następnym zdjęciu ukazana była jej matka.
Zdjęcie musiało zostać zrobione kilkanaście lat temu, kiedy Antoinette była znacznie młodsza. Leżała na metalowym łóżku przykryta białą pierzyną. Twarz miała bladą i bez wyrazu, jakby ciężko chorowała, włosy brudne i potargane, a ręce przykute łańcuchami do ramy łóżka. Na innych zdjęciach siedziała przy stole lub była badana, za każdym razem jednak z unieruchomionymi rękami. Na jednym z nich karmiła ją pielęgniarka.
- Bethlem Royal Hospital? – spytała Lynette, nie wierząc, co zobaczyła. – Czy to nie jest aby…?
- Sanatorium? Tak – odpowiedziała Charlotte, po czym dodała widząc jej minę: - Weź ten album. Poproszę któregoś ze służących, by przeniósł kufer do twojego pokoju. Zapewne będziesz chciała przejrzeć je wszystkie.
- Tak, oczywiście – odparła Lynette, choć nie słuchała za bardzo, co Charlotte do niej mówiła. Była wstrząśnięta. „Moja matka w sanatorium?”, myślała. „Jak to możliwe? Dlaczego?”.
- Dlaczego moja matka była w szpitalu psychiatrycznym? – spytała w końcu, starając się stłumić emocje.
- Nie znam dokładnych przyczyn, jednakże stało się to zaraz po twoim urodzeniu. Wróciła prosto z Ameryki, rozkazała zamknąć hotel, po czym zamknęła się w pokoju i nie chciała z niego wychodzić. Nie jadła obiadów, piła tylko alkohol. W końcu wyważono drzwi akurat w momencie, gdy chciała podciąć sobie żyły. Po tym incydencie doktor rodziny poradził, byśmy wysłali ją do sanatorium na badania. Stwierdzono, że jest niebezpieczna dla samej siebie.
- Jednak wypuszczono ją w końcu, czyż nie? Wyleczono moją mamę. Antoinette już nie potrzebuje pomocy – zauważyła Lynette.
- Antoinette uciekła z zakładu, robiła to zresztą regularnie i za każdym razem starała się wrócić do Ravensdale Manor – oświeciła ją Charlotte. – W końcu uznaliśmy, że lepiej będzie trzymać ją pod kluczem w domu, żeby mieć nad nią pełną kontrolę. Od tego czasu Antoinette bardzo się zmieniła, ale wciąż nie jest w pełni władz umysłowych. Dlatego też policja tak starannie jej teraz szuka, ponieważ wydaje się być najbardziej prawdopodobną sprawczynią śmierci… - tu urwała.
- Rozumiem – Lynette próbowała powstrzymać łzy, to było dla niej za wiele. – Jednakże nie wierzę, by była morderczynią.
- Możliwe, że widziała mordercę – zastanowiła się Charlotte. Przez chwilę milczała, po czym potrząsnęła głową, jakby odganiając uporczywą myśl, wstała, spojrzała na Lynette i rzekła: - To by było na tyle, moja droga. Wybacz, ale muszę zająć się sprawami domu.
Po tych słowach odeszła, pozostawiając ją samą. Lynette zapłakała cicho.
Antoinette postradała rozum zaraz po tym, jak ona się urodziła. Czy mógł być to szok spowodowany porodem? Co się stało, że Antoinette porzuciła swoje dziecko i wróciła do domu, gdzie uznano ją za szaloną?
Wstała, przycisnęła album do piersi, po czym wyszła ze strychu, starając się wrócić do swojego pokoju. Przez chwilę błąkała się korytarzami, trafiając na różne klatki schodowe i galerie, lecz w końcu trafiła do znanej jej części domu, z której niedaleko było do głównego holu i jej sypialni.
- Czy to nie panienka Lynette przemyka korytarzem? – usłyszała nagle, a gdy się obejrzała ujrzała ojca Patricka idącego w jej stronę. Był uśmiechnięty lekko, najwyraźniej bardzo zadowolony ze spotkania. – Gdzie panienka tak pędzi, jeśli można wiedzieć?
- Do swojego pokoju, jestem trochę zmęczona – odpowiedziała zaraz, mając nadzieję, że ksiądz nie zauważy lekko rozmazanego od płaczu makijażu.
- Zmęczona? Raczej poruszona. Wygląda pani jak sto nieszczęść – zauważył, a Lynette w duszy przeklęła jego dobry wzrok. – nie puszczę panienki samej w takim stanie, proszę za mną.
- Ależ naprawdę nie trzeba, po prostu boli mnie głowa – mówiła Lynette. – W pokoju mam tabletki na migrenę, zaraz mi przejdzie.
- Bzdura, widzę przecież, że panienka jest roztrzęsiona. Odrobina herbatki nie zaszkodzi. Jeszcze nikt po tym nie umarł… – tu urwał, po czym powiedział przepraszającym tonem: - och, proszę mi wybaczyć. Nie chciałem tego powiedzieć.
- Nic się nie stało – odpowiedziała, choć kłamała. Jak ojciec Patrick mógł być tak spokojny, skoro dopiero co wydarzyło się morderstwo, a jej matka zaginęła?
W końcu dotarli do niewielkiej kaplicy w najstarszej części domu. W tym miejscu podłoga była z terakoty, ściany pomalowane w różne wzory i pokryte gobelinami, a okna małe i wąskie, przez które ledwo wlewało się światło słońca. Ze sklepienia krzyżowo-żebrowego zwisał secesyjny żyrandol, znacznie nowszy od reszty wyposażenia kaplicy. Mimo że prąd był doprowadzony i tutaj, jedyne palące się światła pochodziły z lichtarzy przy ołtarzu. Ojciec Patrick wskazał jej niewielkie drzwi ukryte z boku kaplicy, po czym zaprosił ją do środka. To pomieszczenie było już znacznie skromniejsze. Białe ściany, drewniana podłoga, ciemne belki nośne na suficie. Miało jednak duże okno, które wychodziło prosto na ogród.
- Siadaj, siadaj dziecko – powiedział ojciec Patrick, wskazując na krzesło przy stole. – Zaparzę ci zaraz odrobinę dobrej herbaty. Od razu poczujesz się lepiej.
Po tych słowach zaczął krzątać się przy kuchni, przeszukując szafki i zaglądając na półki. W końcu wyciągnął stary imbryk i nastawił wodę, a następnie usiadł obok i zagadał:
- Pogoda jest dzisiaj wyjątkowo piękna, takiego dnia nie warto zawracać sobie głowy nieprzyjemnymi sprawami.
- Proszę wybaczyć, ale nie wie ojciec co mówi – odparła Lynette trochę głośniej niż chciała. Była zirytowana impertynencją ojca Patricka. Jak śmiał prawić jej kazania w obecnej sytuacji?
- Och, woda gotowa! – zawołał ojciec Patrick, całkiem ignorując słowa Lynette. – Jedna łyżeczka cukru, dwie?
- Nie piję z cukrem – oznajmiła. Ksiądz wsypał dwie łyżeczki i podał kubek. Usiadł naprzeciw Lynette i zamyślony spojrzał jej prosto w oczy.
- Nie wierzysz, że Antoinette to zrobiła, prawda? – spytał nagle, co ją zaskoczyło.
- Oczywiście, że nie – odpowiedziała oburzona. – Moja matka nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego.
Ksiądz pokiwał głową z uznaniem.
- Masz rację – powiedział. – Znam Antoinette bardzo długo i wiem, jaka jest. Charlotte najpewniej już zapoznała cię z przeszłością twojej matki. Pamiętaj, że był to tylko krótki okres w jej życiu, który nie miał z tobą nic wspólnego.
- Skąd ojciec to wie? – zapytała. – Mama mówiła coś ojcu?
- Sama do mnie napisała, bym przyjechał do Ravensdale Manor. Jesteśmy starymi, dobrymi przyjaciółmi. Ufa mi, a ja ufam jej. I wiem, że nigdy nie popełniłaby żadnej zbrodni, a już z pewnością nie morderstwo.
- Pańskie słowa na niewiele się zdadzą, policja uważa, że to ona zabiła Charlesa. Wszystko to z powodu jej przeszłości i ucieczki z domu. Poszukują jej cały czas, a kiedy zostanie znaleziona, będą chcieli szybko zakończyć sprawę.
- Nie, dopóki ja tu jestem – odpowiedział ojciec Patrick i uśmiechnął się tajemniczo. – Mam jeszcze kilka asów w rękawie, sama zresztą zobaczysz, gdy tylko Antoinette się pojawi.
- Czy wie ojciec może, gdzie moja matka się teraz ukrywa? – zapytała Lynette drżącym głosem. Miała nadzieję, że ksiądz odpowie twierdząco i że będzie mogła się z nią spotkać.
- Wiem, ale to musi pozostać tajemnicą jeszcze trochę dłużej – powiedział, po czym widząc minę Lynette dodał: - ale już niedługo spotkasz się z matką. Jest bliżej niż myślisz.
- Co ma ojciec na myśli? – zdziwiła się. – Czyżby była ciągle w domu?
- Nie, ale bardzo blisko. I sądzę, że nocami może ją panienka czasem widzieć.
„Nocami?” zastanowiła się. Co ojciec Patrick miał przez to na myśli? Jak mogłaby nocą zobaczyć swoją matkę?
- Dopij herbatę, drogie dziecko. Zaraz zrobi ci się lepiej.
---
Jennifer zamknęła drzwi kajuty i podeszła do biurka stojącego na środku pokoju pod ścianą. Musiała kupić bilety drugiej klasy, gdyż wszelkie oszczędności zniknęły jej z portfela, jednakże sprawa była na tyle poważna, że nie mogła sobie pozwolić nawet na chwilę zwłoki. Miała ważną sprawę do załatwienia, a jeśli jej przypuszczenia były prawdziwe, znienawidzona przez nią osoba właśnie była obok Lynette, gotowa zrobić jej krzywdę, jeśli tylko będzie miała z tego jakieś korzyści. Jennifer znała ją bardzo dobrze, wiedziała że nic nie powstrzyma jej przed najohydniejszą zbrodnią, byle by zaspokoić własne chciwe pragnienia.
Znów poczuła mdłości. Nie była przyzwyczajona do takich podróży. Za każdym razem, gdy tylko wsiadała na pokład, żołądek zaraz podchodził jej do gardła. Dzięki Bogu, że zabezpieczyła się ilością tabletek wystarczającą na całą podróż. Może jakoś przetrwa tydzień koszmaru jakim niewątpliwie będzie ten rejs.
Zdjęła z głowy kapelusz, rozpięła guziki płaszcza i rzuciła wszystko na łóżko. Następnie zasiadła przy biurku i zaczęła pisać list:
Najdroższa mamo!
Piszę właśnie z Lusitanii. Kabiny drugiej klasy nie są takie złe, jak z początku mi się wydawało. Oczywiście, są znacznie mniejsze, jednakże oferują wszelkie podstawowe wygody, a to w zupełności wystarczy mi na czas podróży. Wybacz proszę, że tak nagle postanowiłam Cię opuścić i udać się w rejs statkiem, jednakże pewne obowiązki zmusiły mnie do podjęcia takiej decyzji. Mam nadzieję, że nie będziesz mi miała za złe kilku kolejnych dni rozłąki. Wiem, że zawsze potrafiłaś zająć się sobą nawet wtedy, gdy nie miałaś żadnego towarzystwa w domu. Może zaproś kilka swoich znajomych, albo wyjedź gdzieś, tak jak ja? Chwila odpoczynku z pewnością dobrze Ci zrobi.
Jeszcze raz najmocniej przepraszam za tak nagłą zmianę planów, jednakże nie martw się! Wynagrodzę Ci to, gdy tylko wrócę do domu.
Twoja kochająca córka,
Jennifer
Komentarze
Prześlij komentarz