Maskarada - Rozdział III
Dziękuję za komentarze! Model statku to właściwie nie Olympic, a Titanic. Model znalazłem na stronie z zasobami do gry Crysis. Cieszę się, że moje fotostory wywołuje falę słodkości i zachwytów, Disiu! Ja również uwielbiam Titanica, od zawsze się nimi interesowałem. Wychowałem się na filmie, dlatego też lubię dodawać takie drobne wzmianki. Postacie simów są roboty mojej, Liv i Mefisto. Korekta: moja mama! Życzę przyjemnego czytania! (21.09.2013)
Rozdział III
- Jest tu trochę zimniej niż na zewnątrz, lecz można się przyzwyczaić – powiedziała Charlotte, wpuszczając Lynette i Jennifer do ciemnego holu. Przez brudne okna z trudem przechodziło światło słoneczne. We wgłębieniach rzeźbionych, neogotyckich paneli osadzał się kurz, a szachownica płytek podłogowych pełna była plam i pęknięć. Przy dębowych schodach prowadzących na piętro stała lada, a na niej otwarta księga. Gdy Lynette na nią spojrzała, ujrzała szereg najróżniejszych dat i nazwisk. Ostatni wpis był z 1893 roku.
- Po co tu tyle nazwisk? – zdziwiła się Jennifer, spoglądając Lynette przez ramię.
- Wątpię, by były to osoby z mojej rodziny – stwierdziła Lynette.
- To księga gości. Przez pewien czas był tu hotel – wyjaśniła Charlotte, po czym dodała: – Oczywiście zanim Antoinette wróciła.
- Dlaczego oczywiście? – zdziwiła się Lynette. – I dlaczego zamknięto hotel?
- Mnie też to zaskoczyło – przyznała Charlotte, wchodząc po schodach. – Był w końcu jej pomysłem. Osobiście nigdy tego nie chciałam, to obraza domu. Jednakże zaangażowałam się i uważam, że pod moją opieką hotel radził sobie wyjątkowo dobrze. Po tych korytarzach chodziło wiele sławnych osób, choćby państwo Straus. Doprawdy dziwi mnie więc decyzja Antoinette, była bez sensu.
- A teraz nie ma nawet pieniędzy, by odnowić budynek – zauważyła Lynette.
- Och, wręcz przeciwnie! – roześmiała się Charlotte. Jej śmiech był głośny i szyderczy. – Ma tyle pieniędzy, że mogłaby rozebrać dom, przenieść do Ameryki i odbudować kamień po kamieniu. Jest po prostu skąpa! Tyle razy przychodziłam do niej wyjaśniając, że dom rozpadnie się, jeśli nie zostanie wyremontowany, ale nie! Ona, rzecz jasna, wie lepiej! Siedzi tylko w tym swoim pokoju i trzyma pieniądze, które do tego czasu pewnie już dawno zniszczyła wilgoć. Nawet pokojówki nie wpuszcza, tylko tego swojego księdza – po tych słowach zamyśliła się i dodała: – Ale sama pani zobaczy, panno Leatherby.
Dom w środku wydawał się znacznie większy niż na zewnątrz. Korytarze, którymi szły, były długie i kręte, odbijające w najróżniejszych kierunkach. Niektóre były wiktoriańskie, inne w stylu Tudorów. Wielkie okna zmieniały się we wspaniałe witraże, tapety w boazerie, a podłoga raz była drewniana, a raz pokryta linoleum. Na ścianach wisiały portrety członków rodziny, każdy ze złotą tabliczką z wypisanym imieniem i nazwiskiem. Jeden z nich przedstawiał zasuszonego staruszka o spokojnej twarzy i mądrym spojrzeniu, inny podstarzałą kobietę do złudzenia przypominającą Charlotte. „Czy oni wszyscy są moją rodziną?” zastanawiała się Lynette, patrząc na nieznane jej twarze.
- Tu jest Antoinette – powiedziała nagle Charlotte, stając przy jednym z obrazów. Lynette podeszła bliżej i ujrzała małą dziewczynkę, nie więcej niż dwunastoletnią, o złotych, kręconych włosach i niebieskich oczach. Jej okrągła twarzyczka gładka była niczym kość słoniowa, policzki rumiane, a na ustach gościł radosny uśmiech. Ubrana była w różową, koronkową sukienkę, na jej szyi zaś wisiał bogato zdobiony naszyjnik z szafirem.
- Bardzo się zmieniła – skomentowała Charlotte.
- A jaka była wcześniej? – spytała Lynette. Już drugi raz słyszała te słowa, chciała się w końcu dowiedzieć więcej. – Jaka była moja matka?
Na ustach Charlotte zagościł złośliwy uśmieszek, lecz zaraz znikł, a ona pokiwała głową z fałszywym współczuciem. Spojrzała jeszcze raz na obraz, po czym usiadła na krześle pod ścianą i zaczęła opowiadać:
- Antoinette, moja droga, była uroczą osobą. Matka zawsze ją kochała i dawała wszystko, czego tylko chciała. Była najstarszą córką, ulubienicą całej rodziny, a do tego dziedziczką majątku. Wszyscy tylko nią się interesowali. Ja, jako młodsza siostra, powinnam była pewnie jej nienawidzić, ale tak nie było. Kochałam ją z całego serca! Była mi najdroższą przyjaciółką, zawsze bawiłyśmy się razem, dzieliłyśmy sekretami. Pamiętam, jak uciekałyśmy przed światem na poddasze, przeszukiwałyśmy pudła z rupieciami i przeglądałyśmy stare albumy. Antoinette je uwielbiała.
- Albumy? – zainteresowała się Jennifer, lecz została zignorowana przez Charlotte.
- Gdy podrosłyśmy – kontynuowała Charlotte – na przyjęciach Antoinette zawsze była otoczona gronem wielbicieli. Żaden nie umiał podbić jej serca, była nieugięta.
- Żaden, poza moim ojcem – zauważyła Lynette. Charlotte wstała i ruszyła w stronę jednych z dębowych drzwi ze złotą klamką. Otworzyła je i powiedziała:
- W istocie, twój ojciec posiadał mocne argumenty za tym, by go poślubiła. Oto twój pokój. Mam nadzieję, że będzie wygodny. Kazałam rozpalić w piecu, te stare mury rzadko wpuszczają ciepło z zewnątrz.
- A gdzie pokój dla mojej przyjaciółki? – spytała Lynette, wskazując na Jennifer – z pewnością też będzie chciała odpocząć.
Charlotte spojrzała dziwnie na Lynette, lecz po chwili odpowiedziała:
- Oczywiście – otworzyła drzwi obok. – Pozwoliłam sobie wybrać te dwa pokoje. Są połączone drzwiami, żebyście nie musiały wychodzić na korytarz. Nocą są tu lodowate przeciągi.
- Dziękuję, to miłe z pani strony. Kiedy będę mogła zobaczyć się z matką?
- Antoinette jest teraz zajęta. Z pewnością będzie chciała pani odpocząć po tak długiej podróży. Proszę się rozgościć, a ja przez ten czas sprawdzę, jak idą przygotowania do obiadu.
- Nie mają państwo gospodyni? – zdziwiła się Lynette.
- Ostatnio mamy problemy ze znalezieniem dobrej służby. Antoinette uważa, że służące kradną, dlatego osobiście zajmuję się sprawami domu.
- Rozumiem – odparła Lynette i po chwili dodała: – Jeszcze jedna sprawa. Nasze bagaże zostały w samochodzie szofera.
- Zajmę się tym – powiedziała Charlotte, po czym pożegnała się i odeszła.
Gdy weszły do sypialni Lynette poczuła się, jakby znalazła się w jakiejś sali zamkowej. Panele z ciemnego dębu pokryte były gobelinami, a w oknach wisiały długie, czerwone kotary. Pod jedną ze ścian stała masywna, neogotycka szafa, pod inną zaś drewniany kufer z metalowymi zdobieniami. Najwięcej uwagi zwracało jednak kunsztowne, dwuosobowe łoże, okryte bordowym materiałem o kwiecistym wzorze. W imponujących rozmiarów kominku wesoło trzaskał ogień, rzucając na wszystko przyjemne światło. Lynette uśmiechnęła się, podziwiając wystrój pomieszczenia, po czym podeszła do okna i wyjrzała na ogrody posiadłości. Były one równie zaniedbane co plac frontowy, jednak z jej pokoju widok rozciągał się głównie na zielone lasy i jezioro.
- Tu jest cudownie – rzekła w zachwycie. – U mnie w domu wszystko jest takie nowoczesne, zupełnie inaczej niż tutaj.
Podbiegła do szafy i zajrzała do środka, po czym to samo zrobiła z kufrem, a na końcu wzięła jedno z krzeseł i usiadła przy kominku. Spojrzała na Jennifer, która stała cicho z boku i spytała:
- Co się stało? Znów źle się czujesz?
- Nie, to nie to – odpowiedziała Jennifer, uśmiechając się blado. – Chodzi o Charlotte.
- O Charlotte? – zdziwiła się Lynette. – Co z nią jest?
- Nie zauważyłaś, jak się zachowywała? – Jennifer przysunęła krzesło i usiadła przy Lynette. – Zupełnie, jakbym była powietrzem. O co może jej chodzić? Czy powiedziałam coś nie tak? Nigdy jej na oczy nie widziałam, a ona zachowuje się, jakby mnie nienawidziła.
- Nie przejmuj się nią. Słyszałaś, co mówiła. Wszystko dostała moja matka, ona pozostała z niczym. Pewnie myśli, że dla mnie musi być miła, ale dla ciebie już nie.
- Co za okropna kobieta. Nie rozumiem, dlaczego twoja matka z nią tu żyje – stwierdziła Jennifer.
- Rodziny się nie wybiera. Ale przyjaciół już jak najbardziej – uśmiechnęła się. – A Charlotte się nie martw. Porozmawiam z nią.
- To nie takie ważne – powiedziała nagle Jennifer. – I tak za jakiś czas stąd wyjedziemy. Najważniejsze, żebyś spotkała się z matką.
- O ile będzie mnie chciała widzieć – Lynette ze smutkiem pokręciła głową. – Najpierw osobiście wysyła list i przygotowuje wszystko do mojego przyjazdu, a gdy już się pojawiam w domu, nawet nie chce wyjść na spotkanie, tylko wysyła tę kobietę.
- Trudno uwierzyć, że Charlotte jest twoją ciotką.
- Cieszę się. Nie chciałabym być do niej podobna.
Jennifer wstała, ziewnęła przeciągle i podeszła do drzwi, prowadzących do jej pokoju.
- Nie wiem jak ty, ale ja idę się zdrzemnąć. Podróż tym samochodem ogromnie mnie wyczerpała. Sądzę, że będę spać kilka długich godzin.
- Jak to, teraz? – zdziwiła się Lynette. – Przecież zaraz będzie obiad.
- Po podróży i tak jeszcze nie doszłam do siebie. Idź sama, najwyżej później dołączę.
Po tych słowach Jennifer opuściła Lynette, która pozostała sama w pokoju, zadając sobie ciągle te same pytania. Dlaczego matka ją porzuciła, by wrócić do rodzinnego domu? Dlaczego napisała do niej dwadzieścia lat później i dlaczego, gdy Lynette przebyła ocean na jej prośbę, nawet nie spotkała się z nią, tylko wysłała Charlotte? Czy tak traktuje się własną córkę?
Ściągnęła z siebie płaszcz i gdy służba przyniosła jej bagaże, przebrała się w białą, prostą sukienkę. Następnie usiadła na łóżku i na chwilę zamknęła oczy. Poczuła, jak zmęczenie powoli ją opuszcza, podobnie jak irytacja spowodowana dziwnym zachowaniem matki. Jeszcze raz rozejrzała się po pokoju, zachwycając się każdym detalem zupełnie, jakby widziała je pierwszy raz. Takie pomieszczenie było dla niej czymś nowym. Dom, w którym się wychowała, był zupełnie inny - jasny i lekki. Było w nim dużo bieli i złota, wielkich okien i delikatnie falujących na wietrze zasłon. Miał to być dom ich marzeń, idealne miejsce do wychowania córki, ale nawet najpiękniejszy pałac nie zastąpi matki.
Usłyszała gong, więc domyśliła się, że zaraz podadzą do stołu. Nie myliła się, gdyż już po chwili do pokoju weszła służąca, która zapowiedziała obiad i poprosiła, by Lynette podążyła za nią.
- Ach, jesteś już – powiedziała Charlotte, gdy Lynette pojawiła się w jadalni. – Wszyscy chcieliby cię poznać.
- Wszyscy? – zdziwiła się Lynette i po chwili dodała: – Jennifer nie będzie przy obiedzie.
- To zrozumiałe – odpowiedziała lekceważąco Charlotte. – Poznaj mojego syna, Charlesa.
Wskazała na postawnego, wysokiego mężczyznę o krótkich, brązowych włosach i ciemnych oczach. Ubrany był w szykowny, szary garnitur z drogiego materiału. Na szyi nosił czarny krawat, na palcach zaś kilka złotych sygnetów. Gdy zobaczył Lynette, uśmiechnął się czarująco, tak że na jej twarzy pojawił się rumieniec, po czym powiedział:
- Niezmiernie cieszę się ze spotkania, matka opowiadała o pani. Mam nadzieję, że pobyt w naszym skromnym domu będzie przyjemny.
Lynette w to nie wątpiła.
- A gdzie jest ojciec Patrick? – spytała Charlotte. – Przed chwilą tu był.
- Antoinette chciała go u siebie – odpowiedział Charles, uśmiechając się zjadliwie.
- No, trudno. Zaczniemy bez niego. Siadaj, moja droga – powiedziała, wskazując Lynette miejsce, po czym sama usiadła po drugiej stronie stołu. W tym samym momencie do jadalni weszli służący i zaczęli zastawiać stół najróżniejszymi daniami. Były jaja przepiórcze z kawiorem, pieczone młode ziemniaki oraz kaczka nadziewana kasztanami, na deser zaś pudding Waldorf z jabłkami, orzechami i rodzynkami oraz lody waniliowe. Lynette, która nie jadła od czasu, gdy Olympic dopłynął do portu, rozkoszowała się jedzeniem, popijając wszystko wyśmienitym czerwonym winem.
Słońce zaczęło powoli chować się za horyzontem, oblewając pomieszczenie słabym, wieczornym światłem. Służba włączyła lampy i pozapalała świece w srebrnych lichtarzach. Ich płomienie odbijały się w licznych lustrach zawieszonych na jednej ze ścian. Oświetlone zostały ciemne panele, czerwone gobeliny i masywne, wiktoriańskie meble.
- I co myślisz o naszym domu? Mam nadzieję, że nie wydał się zbyt ponury – podczas obiadu spytał Charles.
- Jest… Wyjątkowy – odpowiedziała Lynette po namyśle.
- Przed nami nie musi pani niczego ukrywać – roześmiał się. – Wszyscy wiemy, że jest okropny.
- Ależ nie! – szybko odparła. – Naprawdę uważam, że jest to urokliwe miejsce.
- To bardzo miłe z pani strony – uśmiechnął się olśniewająco - jednakże jest jeszcze wiele rzeczy, które trzeba zrobić. Te mury rozpadają się nawet teraz, gdy rozmawiamy.
- Jest to cecha wielu starych dworów – zauważyła Lynette, po czym taktownie dodała: – Mimo to bardzo mi się tu podoba.
- Jest pani naprawdę miłą osobą, panno Leatherby – odparł Charles, przyglądając się jej z nieukrywanym zainteresowaniem.
- Proszę mi mówić Lynette – rzekła, czerwieniąc się. – Panna Leatherby brzmi tak protekcjonalnie.
- Dobrze, Lynette – Charles mrugnął do niej figlarnie, co nie uszło uwadze Charlotte, od dłuższego czasu przyglądającej się im z końca stołu.
- I jak ci smakuje pudding? – spytała nagle, jednocześnie patrząc groźnie na Charlesa.
- Wyśmienity – odrzekła Lynette. – Podobnie jak cały obiad.
- Kucharka się ucieszy – odpowiedziała Charlotte z niejaką satysfakcją. – Gdy tylko dowiedziała się, że będziemy mieć gości, natychmiast zaczęła planować jedzenie na cały czas pani pobytu.
- Proszę wysłać wyrazy uznania ode mnie. W istocie jest mistrzynią swojego kunsztu.
- Będzie zachwycona – po tych słowach do Charlotte podeszła służąca, która zaczęła mówić coś do niej przyciszonym głosem. Charlotte kilka razy mruknęła niezrozumiale, po czym odprawiła ją, wstała i powiedziała do Lynette: – Pani matka najwyraźniej namyśliła się już co do spotkania, panno Leatherby. Zaprowadzę panią do Antoinette.
- Chce się ze mną widzieć? – spytała, jakby nie wierząc w to co słyszy.
- Czyż nie po to Antoinette pisała do pani? – Charlotte uśmiechnęła się drwiąco.
- Tak, oczywiście – odpowiedziała pospiesznie. Wstała, pożegnała się z Charlesem, a następnie podążyła za Charlotte, która już czekała na nią przy drzwiach. Wyszły z jadalni i ruszyły korytarzem, którego Lynette wcześniej nie widziała. Zaczęła się zastanawiać, ile jeszcze korytarzy znajdzie w tym wielkim domu? Czy dane jej będzie zobaczyć je wszystkie zanim stąd wyjedzie? A może odwiedzi matkę, a potem natychmiast wróci do Ameryki? Gdzieś w głębi duszy chciała, żeby było już po wszystkim. Niepokoiła ją zniszczona posiadłość, cynizm Charlotte i tajemnice, jakie wszyscy skrywali. Miała ochotę znów zobaczyć swój pokój na Fifth Avenue, położyć się w łóżku i przeczytać jakąś dobrą powieść. Wiedziała jednak, że nieprędko dostąpi tej przyjemności. Mogła jedynie pocieszać się myślą, że zaraz po spotkaniu z matką wróci do swojej gotyckiej komnaty i odseparuje się od świata na całą noc.
Z rozmyślań wyrwał ją pewien starszy jegomość, który nagle wyłonił się zza rogu i prawie wpadł na Charlotte. Miał dużą, brodatą twarz, siwe włosy i małe, przymrużone oczka, schowane za półokrągłymi okularami. Ubrany był w czarną sutannę, która zwisała na nim smętnie, zupełnie jak na wieszaku. Gdy zobaczył Charlotte, wykrzywił twarz w wyrazie niezadowolenia, lecz zaraz ukrył to pod maską ogólnego przygnębienia, jakby smuciło go wszystko, co się wokół niego dzieje.
- Ojciec Patrick! – wykrzyknęła Charlotte, gdy tylko zobaczyła księdza. – A więc tu ojciec jest!
Ojciec Patrick jęknął, rozejrzał się bezradnie, po czym uśmiechnął się ze zrezygnowaniem i odpowiedział:
- Charlotte, drogie dziecko, chyba się znów zgubiłem. Poszedłem na chwilę do Antoinette i nie mogę teraz znaleźć drogi powrotnej.
- Gdyby ojciec nie rozglądał się po pokojach może by się nie zgubił, bardzo łatwo pomylić kierunki w tym domu – odrzekła Charlotte, uśmiechając się niewinne. Ojciec Patrick natychmiast zrozumiał aluzję. Spełzł mu uśmiech z twarzy, nachmurzył się i rzucił Charlotte wściekłe spojrzenie.
- Chciałem udać się do jadalni – burknął.
- Z pewnością – ucięła Charlotte. – A teraz, nie przywita się ojciec z naszym gościem?
- Gościem? – zdziwił się. Dopiero po chwili zauważył Lynette, która stała z tyłu i w milczeniu przysłuchiwała się rozmowie. – Z pewnością panienka Leatherby, czy mam rację?
- Tak, przynajmniej w tym się ojciec nie pomylił – odparła Charlotte, na co ojciec Patrick odpowiedział lekceważącym machnięciem ręki.
- Antoinette opowiadała o panience – kontynuował ksiądz. – Już od dawna chciała się z panienką spotkać. Szkoda, że musi się to odbyć w takich okolicznościach.
- Jakich okolicznościach? – spytała Lynette, co ksiądz zupełnie zignorował.
- Jest panienka bardzo podobna do swojej matki – zauważył. – Takie same włosy, a te niebieskie oczy! Z pewnością musi mieć pani wielu wielbicieli – uśmiechnął się pobłażliwie.
- Charlesa z pewnością można do nich zaliczyć. Żeby ojciec widział jakie zainteresowanie wzbudziła u niego – odrzekła Charlotte.
- Nie wątpię. Biedny dzieciak, tak długo tu już siedzi, że dziw, że nie zapomniał jak wygląda kobieta – ostatnie słowa ksiądz wypowiedział szczególnie dobitnie.
- Och, doprawdy! – obruszyła się Charlotte. – Za to ojciec najwidoczniej nie ma z tym żadnych problemów!
- Czasem sam nie mam pewności – zakończył ojciec Patrick, po czym zwrócił się znów do Lynette: – Miło móc cię zobaczyć, drogie dziecko. Pobłogosławiłbym cię, ale tak dawno już tego nie robiłem, że nie wiem nawet jak zacząć. Mam nadzieję, że mi wybaczysz.
- To nie jedyna rzecz, jaką trzeba mu wybaczyć – rzuciła Charlotte. Ojciec Patrick tylko spojrzał na nią, skrzywił się raz jeszcze i odszedł pospiesznie, pozostawiając Charlotte i Lynette same.
- Uważaj na tego człowieka – powiedziała Charlotte, ruszając dalej. – Może i udaje głupiego, ale wcale taki nie jest. Myśli, że dam się nabrać na te jego sztuczki, jednak grubo się myli.
- To był ten ksiądz, o którym pani wspominała? – chciała się upewnić Lynette.
- Tak, ten sam. Nie rozumiem, czemu Antoinette uparła się, żeby tu został. Z pewnością bardziej by się przydał w wiosce. Ale chyba jesteśmy już na miejscu.
Zatrzymały się przy drzwiach innych od reszty, również z ciemnego drewna, lecz podwójnych, ze złotą klamką z głową lwa. Charlotte wyciągnęła pęk kluczy z kieszeni, a następnie zaczęła je przeglądać, starannie lustrując każde z nich. W końcu wybrała bogato zdobiony, mosiężny klucz z licznymi plamkami rdzy, który następnie przekręciła w zamku.
- Dlaczego moja matka jest tam zamknięta? – spytała Lynette z niepokojem w głosie.
- Żebym to ja wiedziała – odparła Charlotte. – Zawsze się tam zamyka, chociaż doskonale wie, że mam dostęp do każdego pomieszczenia w domu.
- Może lubi przebywać w samotności? – pomyślała głośno Lynette.
- W tym domu ma jej aż nadmiar – odpowiedziała Charlotte, otwierając drzwi. – A teraz idź spotkać się z matką.
Pokój, do którego wprowadzono Lynette, był wysokim na dwa piętra gabinetem z antresolą, oświetlonym wspaniałym, srebrnym żyrandolem. Na samym środku stało dębowe biurko, którego blat zasypany był różnymi książkami i papierami. Za nim, w kącie pomieszczenia, znajdował się spory kominek, a nad nim obraz przedstawiający młodą damę. Ściany pokrywały czerwone gobeliny i regały pełne książek w skórzanych oprawach.
Przy oknie wychodzącym na podwórze stała kobieta w średnim wieku, której długie, złote włosy przyprószone były lekką siwizną. Jej twarz, choć usiana zmarszczkami, wydawała się nader delikatna, rzęsy miała długie i ciemne, a oczy łagodne, koloru niebieskiego.
- Lynette, moja droga – usłyszała w końcu głos matki. Był słaby i drżący. – Podejdź proszę.
Lynette czuła się jak dziecko. Drżała, wzrok miała spuszczony, a w głowie jej szumiało. Nie tak wyobrażała sobie to spotkanie. Myślała, że będzie to radosny moment, który złączy ponownie jej rodzinę. Miały się rzucić sobie w ramiona jak dawne przyjaciółki, które spotkały się po latach. Zamiast tego czuła narastającą ciszę, jaka nastała po ostatnich słowach Antoinette.
- Lynette – powtórzyła Antoinette. Lynette uniosła głowę i napotkała wzrok swojej matki. Ujrzała smutek i cierpienie, spowodowane latami rozłąki. Zrozumiała natychmiast, że jej matka była nieszczęśliwa i tak ją to poruszyło, że odczuła chęć odjęcia jej choć części tego bólu. Nie poruszyła się jednak, tylko stała w miejscu, przy drzwiach na korytarz i czekała. Antoinette zbliżyła się do córki i przytuliła, a z jej oczu zaczęły płynąć gorzkie łzy.
- Och Lynette – powiedziała. – Tak bardzo chciałam do was wrócić, ale byłam głupia. Bałam się stracić wszystko, co miałam, więc opuściłam ciebie i Richarda, by przypłynąć do Brytanii. Wróciłam do Ravensdale Manor, opuściłam to, co dla mnie najcenniejsze, a teraz, w obliczu śmierci, mam za mało czasu by to naprawić.
- Mamo… - szepnęła Lynette.
Komentarze
Prześlij komentarz