Maskarada - Rozdział IV

No to bez zbędnych wstępów, poniżej kolejny rozdział (aha, sześć stron i już rozdział, ale co tam) Maskarady. Pisane to było w trakcie świąt 2013 i pod wpływem horrorów, więc jeśli nagle gdzieś zaczną tańczyć szkielety, proszę o wybaczenie. Postacie simów roboty mojej, Liv i Mefisto. Poprawki by moja mama. Życzę przyjemnego czytania! (16.11.2013)

Rozdział IV


- Mamo…
- Niedobrze, że tu jesteś – powiedziała Antoinette. – Nie powinnaś była w ogóle tutaj przyjeżdżać.
Lynette nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszała. Dlaczego Antoinette tak mówiła? Przecież sama wysłała Lynette list, to ona była powodem, dla którego opuściła Amerykę i przypłynęła do Brytanii. Czy to oznaczało, że cały trud poszedł na marne? Czy była niechcianym gościem? Poczuła, jak serce stanęło jej w gardle.
- Gdybym wiedziała, że ktoś podszyje się pode mnie, by skłonić cię do przyjazdu tutaj, może wszystko potoczyłoby się inaczej. Lynette, musisz stąd natychmiast wyjechać – powiedziała stanowczo matka.
- A więc tak to wygląda? – spytała Lynette, a łzy pociekły jej po policzkach. – Minęło dwadzieścia jeden lat, a gdy wreszcie się spotykamy, wyganiasz mnie ze swojego domu?
- Lynette… - zaczęła Antoinette.
- Nic nie mów! – krzyknęła Lynette. Usiadła na kanapie i ukryła twarz w dłoniach. Poczuła się skrzywdzona. Nie mogła znieść myśli, że już nigdy nie dojdzie do zjednoczenia się jej rodziny, była zła na siebie, że nie pomyślała nigdy o takiej możliwości.
- Moja Lynette – szepnęła Antoinette, siadając obok i obejmując ją ramieniem. Wyjęła chusteczkę i wytarła łzy z oczu córki. Lynette przestała już płakać, tylko czasem z jej ust wydobyło się ciche westchnienie. Pomyślała, że może Antoinette nie widziała jej i ojca przez lata, ale duszą z pewnością chciała być przy nich.
- Uwierz mi – zaczęła w końcu. – Chciałabym móc gościć ciebie i Richarda tutaj, w naszym rodzinnym domu, jednakże jeżeli tu zostaniesz, będziemy obie w niebezpieczeństwie.
- W niebezpieczeństwie? – zdziwiła się Lynette. – Kto mógłby chcieć zrobić nam coś złego? Przecież to absurd.
Antoinette odwróciła od niej wzrok.


- Lynette. Dzisiejszej nocy zostanę zamordowana – powiedziała.
Lynette osłupiała. Czy dobrze jej się wydawało? Czy Antoinette właśnie powiedziała, że zostanie zabita? Nie chciała w to uwierzyć. Próbowała sobie wmówić, że się tylko przesłyszała, że źle zrozumiała jej słowa, a jednak wiedziała doskonale, że tym samym okłamuje samą siebie. Nie wiedziała, jak na to zareagować. Spytała z trwogą w głosie:
- Zamordowana?
W odpowiedzi Antoinette kiwnęła głową.
Lynette spojrzała na nią i dopiero po chwili zauważyła, jak przekrwione, niespokojne były oczy jej matki. Włosy miała w nieładzie, makijaż nałożony w pośpiechu, a dłonie trzęsły się tak, że musiała ściskać mocno poręcz kanapy, by się uspokoić.
- Z początku podejrzewałam Charlotte, ale teraz nie mam pewności – odpowiedziała Antoinette. Mówiła szeptem, z wyraźnym podnieceniem w głosie. – W tym domu już nikomu nie mogę ufać, podejrzewam wszystkich.
Lynette przypomniała sobie, jak niegdyś rozmawiała z Jennifer o znajomych rodzinach. Mówiły wtedy o problemach sercowych, o utraconych majątkach i o morderstwach, lecz dla niej były one jedynie opowieściami, równie odległymi i fantastycznymi jak średniowieczne legendy. Nie spodziewała się, że pewnego dnia i ona będzie bohaterką podobnej historii. Miała wrażenie, jakby cała rozmowa była tylko snem, że za chwilę obudzi się w łóżku na OIympicu, dopiero płynącym do Brytanii. Wiedziała jednak, że rozmowa była prawdziwa, że była w Ravensdale Manor, a jej matka właśnie mówiła o śmierci.
- Czy to pewne? Czy Charlotte byłaby w stanie zrobić coś takiego własnej siostrze? – spytała w końcu wyrwana z rozmyślań.
- Dla pieniędzy byłaby w stanie zrobić wszystko. Sama nic już nie ma, od czasu gdy sprzeciwiła się woli matki i uciekła z domu.
- Charlotte uciekła z domu? – zdziwiła się Lynette.
- Tak – odpowiedziała Antoinette. – Było to dawno temu, zanim się urodziłaś. Jednakże to stare czasy, ważne jest tylko to, że wyszła wtedy za nieodpowiedniego mężczyznę, a gdy nasza matka dowiedziała się o tym, zmieniła testament i pieniądze przekazała mnie. Charlotte przez własną bezmyślność pozbawiła się wszystkiego i teraz ma do mnie o to żal.
Lynette zastanowiła się. Zrozumiała teraz, dlaczego Charlotte pałała wyraźną niechęcią do niej i Antoinette. Wyjaśniało to również, dlaczego mimo to wykonywała rozkazy Antoinette. Była od niej całkowicie zależna, nie należała do tego domu i nie miała żadnych środków do życia. Mogła mieszkać w Ravensdale Manor wyłącznie dzięki wielkoduszności Antoinette, której tak nienawidziła. Lynette nie mogła zrozumieć tylko jednego:
- Ale jaki to ma związek ze mną?
- Od czasu, gdy skończyłaś dwadzieścia jeden lat, pieniądze, jak i całe Ravensdale Manor, należą do ciebie – odpowiedziała Antoinette.
- Do mnie? – Lynette nie wierzyła własnym uszom.
- Zapisałam wszystko tobie gdy tylko zaczęłam coś podejrzewać. Miałam nadzieję, że w ten sposób zabezpieczę nie tylko swoją, ale również twoją przyszłość. Jednak moja przezorność spowodowała tylko, że obie możemy zostać zabite.
- Dlaczego więc zostałaś? Mogłabyś w każdej chwili wyjechać i nigdy więcej nie wracać. Masz pieniądze, dom i rodzinę w Ameryce, czemu nie wrócisz do nas?
- Nie mogę – odpowiedziała tylko.


- Oczywiście, że możesz! – Lynette wstała i gestem ręki wskazała na drzwi. – Gdybyś tylko chciała, mogłabyś porzucić to wszystko! Dlaczego dalej zwlekasz? Wyjedźmy razem jeszcze dzisiaj!
- Dla mnie jest już za późno – Antoinette spuściła wzrok.
Lynette westchnęła z rezygnacją. Nie mogła zrozumieć, dlaczego jej matka nie chciała wyjechać z domu, w którym miała zostać zabita, gdyby została. Nie rozumiała również, dlaczego nie chciała przeciwstawić się Charlotte, albo dać jej trochę pieniędzy i zmusić do opuszczenia posiadłości. Przy takim majątku, jaki jej rodzina miała, oddanie części Charlotte nie byłoby nawet zauważalne.
- A więc chcesz umrzeć, prawda? – uznała Lynette. – Dlatego nie chcesz wracać? Czekasz, aż ktoś ciebie zabije?
Antoinette milczała. Z oczu Lynette znowu pociekły łzy.
- Dobrze, w takim razie siedź tutaj – odrzekła. – Siedź tutaj i obyś w końcu doczekała się tego, czego tak bardzo pragniesz.
Po tych słowach opuściła gabinet głośno trzaskając drzwiami. Przez chwilę szła przed siebie, nie zwracając na nic uwagi. Była wściekła na Antoinette, że porzuciła ją wyłącznie po to, by następnie osiąść na takim pustkowiu i oczekiwać własnej śmierci. Zrozumiała już, dlaczego ojciec nigdy o niej nie mówił, z pewnością sama myśl o takiej kobiecie powodowała ból nie do zniesienia. Powoli jednak Lynette zaczęła się uspokajać. Pomyślała jeszcze raz nad zachowaniem Antoinette i jej dziwnych słowach. Sama już nie wiedziała, czy Antoinette w istocie chciała swojej śmierci, czy może był jakiś inny powód, dla którego wciąż przebywała w domu. Zastanawiała się nad tym, lecz nic, co przyszło jej do głowy, nie mogło być wystarczającym uzasadnieniem, by Antoinette ryzykowała własnym życiem.
Lynette poczuła się zmęczona, bolała ją głowa, chciała zamknąć się w swoim pokoju i pobyć chwilę w samotności, nie myśląc ani o Antoinette, ani o Charlotte.


Nagle zauważyła, że nie idzie już korytarzem, którym Charlotte prowadziła ją na spotkanie z matką. Najwyraźniej w chwili wzburzenia pomyliła kierunki i trafiła do nieużywanej części domu. Spróbowała wrócić tą samą drogą, którą przyszła, jednak im dłużej szła, tym bardziej korytarze zdawały się obce i zaniedbane. Wyjrzała przez okno, by sprawdzić, w którym skrzydle się znajduje, lecz ujrzała jedynie gęsty las, z którego w oddali wyłaniała się wieża kościelna wsi, przez którą przejeżdżała rankiem wraz z Jennifer. Zaczęła się zastanawiać, co powinna zrobić, gdy księżyc ukrył się za chmurami, a korytarz spowiły ciemności tak gęste, że Lynette nie mogła dostrzec nawet swoich dłoni.
‘Och nie’, pomyślała. Wprawdzie nie bała się ciemności, jednak w takich sytuacjach zawsze odczuwała niepokój. Próbowała znaleźć włącznik światła, lecz gdy w końcu trafiła na przycisk, coś trzasnęło w pobliżu, a lampy mignęły nikłym światłem i ponownie zgasły. Ta chwila wystarczyła jednak, by Lynette zobaczyła starą lampę naftową stojącą na zakurzonej konsoli. Po omacku dotarła do stolika i przeszukała szuflady, skąd wyjęła pudełko z zapałkami. Zdjęła klosz z lampy, następnie zapaliła jedną z zapałek i przytknęła do knota, aż ten zajął się płomieniem. Potem starannie wyregulowała ogień i odetchnęła z ulgą, gdy ciepłe światło oblało korytarz.
Rozejrzała się raz jeszcze, próbując zebrać myśli. Z pewnością nie potrafiłaby wrócić do gabinetu matki, nie miała też ochoty czekać całą noc, aż ktoś ją znajdzie. Wątpiła przy tym, by ktokolwiek przechodził tamtędy w ciągu ostatnich dni, gdyż na podłodze leżała gruba warstwa kurzu, a obrazy pokryte były pajęczynami. Postanowiła iść dalej, dopóki nie trafi do właściwej części domu lub pomieszczenia dostatecznie utrzymanego, by przeczekać w nim do rana.


Ruszyła korytarzem, sprawdzając każde drzwi jakie zobaczyła i zaczynała powoli rozumieć, dlaczego Antoinette próbowała zmienić Ravensdale Manor w hotel. Zamieszkany dom żyje wraz z jego domownikami, jednak gdy ich zabraknie, tapety tracą kolor i odklejają się od ścian, powietrze przechodzi wilgocią, a podłogę zasypują zeschłe liście, wlatujące do środka przez otwarte okna. Gdy mieszkańcy opuszczą posiadłość, ta powoli popada w ruinę.
Lynette zatrzymała się nagle, gdy w szparze jednych z drzwi zauważyła migotliwe światło, zupełnie jakby w pokoju paliła się lampa czy świeca. Pomyślała, że może ktoś ze służby wykonywał wieczorny obchód, a wtedy mógłby pomóc jej wrócić do sypialni. Podeszła bliżej, sięgnęła ręką klamki i zawahała się, gdy w tej samej chwili zza drzwi dobiegł nieznajomy, kobiecy głos:
- Ładnie tutaj. Sam zapaliłeś te wszystkie świece?
- Podoba ci się? Ten pokój, jak i cały dom, niedługo wszystko to będzie twoje – usłyszała Charlesa.
- Wyrwałam się tylko na chwilę, ona może niedługo wrócić. Cieszysz się znów mnie widząc? – w głosie kobiety wyczuwalna była nuta satysfakcji. Nie był to wyniosły ton Charlotte ani rozgorączkowane bełkotanie Antoinette, lecz melodyjny półśpiew. Lynette miała wrażenie, jakby gdzieś już słyszała ten głos, lecz nie mogła sobie nikogo przypomnieć, kto mówiłby w podobny sposób.
- Ależ oczywiście, najdroższa – Lynette usłyszała dźwięk odsuwanego krzesła, ciężkie kroki Charlesa i przeraźliwe skrzypienie sprężyn, gdy usiadł na sofie. Po chwili z pokoju dobiegły stłumione śmiechy.
- Nie przyszłam tu na amory – powiedziała kobieta.
- Jak sobie życzysz, o pani – odpowiedział Charles. – Przede wszystkim interesy.


- Ta cała Lynette – zaczęła kobieta, a Lynette poczuła, jak serce zaczyna jej szybciej bić – nie jest zbyt domyślna.
- Nic nie zauważyła? – zdziwił się Charles. – Widać jesteś lepsza niż sądziłem. Gratulacje.
- Czy kiedykolwiek we mnie wątpiłeś? – zapytała. Sprężyny na sofie ponownie skrzypnęły.
- Oczywiście, że nie, najdroższa – zapewnił ją Charles. – Wiedziałem, że dasz sobie radę.
- Głupia Lynette Leatherby – kontynuowała kobieta – uwierzyła we wszystko, co usłyszała od swojej pomylonej matki.
- Widziałem. Nawet nie zauważyła, że byłem na antresoli – powiedział. - Czy wiesz, że kanapa, która tam stoi, jest wystarczająco duża by nas razem pomieścić? Może kiedyś z tego skorzystamy?
- Charles, zachowuj się! Rozmawiamy teraz na poważne tematy – zaśmiała się. Po chwili jednak dodała: - Jeżeli będziesz grzeczny, może o tym pomyślimy.
- Antoinette zrobiła się całkiem wylewna – powrócił do tematu Charles. – Sądzisz, że nie będzie z tym problemów?
- Nie odpowiedziała na wszystkie jej pytania – stwierdziła. – Wystarczy, że się dowie, dlaczego naprawdę Antoinette nie wyjechała z domu, a wtedy opuszczą ją wszelkie złudzenia. Nawet trochę mi jej żal.
- Tylko tego by nam brakowało – odparł Charles. – Lepiej skup się na nienawiści, albo chociaż nieskrywanej niechęci. Pamiętaj, że ona ma moje pieniądze. Nasze.
- Jeśli obawiasz się, że zacznę odczuwać wyrzuty sumienia, to się grubo mylisz. Wystarczyło mi jedno spotkanie, by już jej nienawidzić. Jest taka prosta! Pewnie nawet nie obchodzi ją ile ma pieniędzy. Wystarczy jej tylko kupowanie nowych sukienek. Powoduje u mnie mdłości, nie wyrzuty sumienia. Wolałabym, żeby była martwa.
- Niestety to nie byłoby dla nas dobre, wiesz o tym.
- Wiem. Nie chcę jej jednak niańczyć do końca życia.
- Cierpliwości, najdroższa – znowu skrzypnęła sofa. – Wkrótce wszystkie nasze problemy znikną. Będziesz miała tyle pieniędzy, że nawet ty przestaniesz się nimi przejmować.
- Oby tak było – zaśmiała się. – Czekam na ten moment od dawna.
Po tych słowach Lynette ponownie usłyszała sprężyny, a później stuk obcasów o drewnianą podłogę.
- Muszę już iść, ona może wrócić w każdej chwili. Poza tym nie chcielibyśmy, żeby Charlotte nas przyłapała. Już i tak się domyśla.
- Kiedyś będzie musiała się dowiedzieć. Miejmy nadzieję, że do tego czasu osłodzimy jej smutne życie majątkiem Lynette.
Kobieta się zaśmiała.
- Odprowadzisz mnie do pokoju? – spytała, na co Charles natychmiast odpowiedział twierdząco. Przez chwilę jeszcze krzątał się po pokoju, a odgłosy, jakie stamtąd dobiegały sugerowały, że zabierał coś ze sobą. Gdy trzasnęły za nim drzwi, Lynette odczekała jeszcze kilka minut, aż kroki na korytarzu ucichły, po czym weszła do środka.


- Och… - westchnęła, gdy w salonie ujrzała dziesiątki świec palących się w srebrnych lichtarzach, poustawianych na bukowych stołach i tańczących migotliwymi płomieniami. Pomarańczowa poświata sączyła się z nich i zalewała pomieszczenie, nadając mu przyjemny, uspokajający nastrój, a jednocześnie pogłębiając cienie tak, że wydawały się smolistą plamą. Wszelkie okna zasłonięte były kotarami, a przez oszkloną kopułę sporadycznie wpadały krople deszczu przechodzące przez niewielkie pęknięcia w szybach. Lynette z trudem mogła zobaczyć półki z książkami, które pokrywały ściany antresoli.
- Jak tu cudownie – powiedziała sama do siebie, opadając na czerwoną kanapę i na chwilę zamykając powieki. Bezwiednie pozwoliła, by do snu ukołysał ją szum deszczu i skwierczenie, gdy kropla wody musnęła płomień świecy. Była zmęczona. Chciała na chwilę zapomnieć o tym nieprzyjemnym domu, o jego mieszkańcach, którzy chcieli okraść ją z pieniędzy, a przede wszystkim o problemach matki. Lynette zastanawiała się, do kogo należał głos kobiety, którą chwilę temu słyszała? Nie rozumiała również, co miała ona na myśli nazywając Antoinette „pomyloną” . Czy chciała w ten sposób obrazić jej matkę, czy może miało to jakieś głębsze znaczenie? Przy sposobie, w jakim Antoinette się zachowywała, jej strachu i bezradności, Lynette miała wrażenie, że może w istocie była ona niespełna rozumu. A jednak miała rację, gdy ostrzegała Lynette przed innymi domownikami. Komu więc miała wierzyć? Kobiecie, której nie znała, czy swojej matce, której w gruncie rzeczy również nie znała? Więzy krwi, choć mocne, nie były wystarczające by przesądzić sprawę.
W tym samym momencie Lynette usłyszała kroki na korytarzu. Z początku myślała, że może Charles wysłał służącą, by pogasiła świece, lecz im stawały się wyraźniejsze, tym bardziej Lynette zdawało się, że je rozpoznaje. To nie była ani służąca, ani Charles, ani nawet ta tajemnicza kobieta. Szybki stuk obcasów o drewnianą podłogę, ten władczy chód z pewnością należał do Charlotte, a sądząc po tym, jak szybko zmierzała w stronę salonu, nie była zadowolona.
Lynette zerwała się z kanapy. Jeżeli Antoinette ostrzegała przed wszystkimi domownikami, jak więc Charlotte zareaguje, gdy zobaczy Lynette w pomieszczeniu, gdzie Charles potajemnie spotykał się z jakąś kobietą? Czy posądzi ją o romans z Charlesem? Już w jadalni podczas obiadu Charlotte była zniesmaczona tym, że Lynette z nim rozmawiała. Jak więc zachowałaby się w takiej sytuacji? Lynette rozejrzała się, szukając miejsca odpowiedniego by się ukryć. W kącie salonu, ukryta za kolumnami podtrzymującymi antresolę stała masywna, neogotycka szafa, najpewniej postawiona tam tymczasowo, a później zapomniana, gdy hotel się zamknął. Lynette podeszła do niej i zajrzała do jej wnętrza. Było tam zupełnie pusto, nie licząc kilku pajęczyn i kurzu, oraz dostatecznie dużo miejsca, by mogła skulić się w środku. Już chciała się schować, gdy do salonu wkroczyła Charlotte.



- Charles! – krzyknęła. Przeciąg zgasił kilka świec.
Charlotte stanęła samotnie na środku salonu, jakby nie wiedząc co ze sobą zrobić. Jej twarz była czerwona, oddech szybki i nerwowy. Rozejrzała się, a gdy ujrzała Lynette, natychmiast ukryła wzburzenie, przybierając wyniosły wyraz twarzy.
- Panno Leatherby, co pani tu robi? – spytała pretensjonalnym tonem. – Powinna pani być teraz ze swoją matką.
- Skończyłyśmy rozmowę już dawno temu – odparła Lynette, starając się by jej głos brzmiał obojętnie. – Musiałam jednak pomylić korytarze i trafiłam tutaj.
- Doprawdy? – Charlotte uniosła brew i spojrzała na nią nieufnie. – Mam nadzieję, że Antoinette spełniła wszystkie pani oczekiwania.
- O tak, z całą pewnością – skłamała Lynette, chociaż doskonale wiedziała, że Charlotte jej nie uwierzy. – To było wyjątkowe spotkanie.
- W to akurat nie wątpię. Jaka szkoda, że jeszcze tylko kilka dni i będzie musiała nas pani opuścić.
- Właściwie myślałam nad tym, by wrócić do Ameryki wraz z mamą.
- Wraz z Antoinette? – zdziwiła się Charlotte. – Ależ to niemożliwe.
- Dlaczego? Nie ma tu niczego, co zmusiłoby ją do zostania tutaj – powiedziała Lynette. – Dom też nie pozostanie bez opieki, dopóki pani tu jest.
- A więc Antoinette nie wspominała o… - zaczęła Charlotte, ale zaraz przerwała.
- O czym? Niech pani powie – nalegała Lynette.
- O niczym ważnym – Charlotte uśmiechnęła się złośliwie. – Z pewnością po tylu wrażeniach chciałaby pani wrócić teraz do swojego pokoju.
Przez chwilę patrzyła jeszcze na Lynette podejrzliwie, po czym zapytała:
- Jeśli można wiedzieć, dlaczego stoi pani jedną nogą w szafie?
- Co? – Lynette była zbita z tropu. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że przez cały ten czas stała jedną ręką przytrzymując drzwi szafy, a drugą oświetlając lampą jej wnętrze.
- Zauroczył mnie jej wygląd, musiałam zajrzeć do środka – wyjaśniła, czując jak policzki czerwienieją jej ze wstydu.
- Rozumiem – po dłuższej chwili odrzekła Charlotte. Gestem ręki pokazała Lynette, by poszła za nią. Lynette zdziwiła się, jak szybko Charlotte doprowadziła ją do głównego holu. Niewątpliwie była ona władczynią tego domu, bez trudu odnajdywała drogę w labiryncie korytarzy, które Lynette wydawały się niemal identyczne. Po chwili stały już pod znajomymi drzwiami, prowadzącymi do sypialni.
- Poślę po kogoś, by przygotował kąpiel, ale proszę następnym razem wcześniej wracać do swojego pokoju. Służba również musi mieć czas na odpoczynek – powiedziała Charlotte, spoglądając na swój kieszonkowy zegarek. Kątem oka Lynette zauważyła, że była już dwunasta w nocy.
- Jeśli znowu się nie zgubię, będę o tym pamiętać – odparła Lynette, wchodząc do swojego pokoju. – Dziękuję za wskazanie mi drogi i dobranoc.
- A właśnie, czy w salonie był ktoś jeszcze poza tobą? – spytała nagle Charlotte, całkiem zapominając o wyniosłym tonie, z jakim wcześniej odnosiła się do Lynette.
- Nie, tylko ja – skłamała Lynette.
- Ach tak – głos Charlotte ponownie przybrał zarozumiały ton. – Dobranoc.


Charlotte odwróciła się i odeszła korytarzem. Lynette zamknęła drzwi i oparła się o nie. Przymknęła oczy i westchnęła. Po tym, co usłyszała, wiedziała już doskonale, że ani ona, ani Antoinette nie były bezpieczne w Ravensdale Manor. Zrozumiała również, że pozbawione sensu byłoby szukanie informacji u Charlotte czy Charlesa, osób tak źle jej życzących. Bez cienia wątpliwości okłamaliby ją, wszystko po to, by zdobyć majątek, który przekazała jej matka. Pozostała więc tylko Antoinette, która też coś ukrywała. Czy matka jej nie ufała? Czy może jej tajemnica była zbyt bolesna, by Lynette mogła ją poznać? I kim była ta kobieta, z którą rozmawiał Charles? Nie umiała na to odpowiedzieć. Wiedziała jednak, że odpowiedzi należy szukać wewnątrz posiadłości.
Spojrzała na drzwi prowadzące do sypialni Jennifer.
‘Przynajmniej tobie zostały oszczędzone wrażenia tego dnia’, pomyślała.

Komentarze