Maskarada - Rozdział V

No i wreszcie coś wypociłem! Oczywiście nie oznacza to, że odcinku znowu zaczną pojawiać się jakoś regularnie (bo zresztą chyba nigdy się nie pojawiały), no ale niech będzie to jakimś dowodem, że nie zapomniałem o FS. Dodam jeszcze, że bardzo trudno mi się ten odcinek pisało, ale chyba podobnie było z poprzednimi! Pragnę raz jeszcze podziękować mojej mamie za korektę. Simy to robota moja, Liv i Mefisto. Miłego czytania! (10.03.2014)

Rozdział V


Była czwarta w nocy. Lynette siedziała na twardej, drewnianej ławie stojącej przy oknie i próbowała czytać książkę. Bezmyślnie przebiegała wzrokiem każdą stronicę, nie próbując nawet przeczytać choćby jednego zdania. Była zmęczona, powieki miała ciężkie i czuła piasek w oczach, nie mogła jednak zasnąć. Za każdym razem, gdy próbowała się położyć, najcichszy szmer wyrywał ją ze snu. Odległe tykanie zegara zdawało się wbijać jej w umysł, stukające w okna gałęzie były hałasem nie do zniesienia. W końcu ubrała się i uznała, że przeczeka całą noc. Wiedziała, co było powodem tej bezsenności.
Poprzedniego wieczora Antoinette zdradziła jej, że zostanie zamordowana, ale Lynette jej nie uwierzyła. Teraz wiedziała, że matka miała rację i nie mogła znieść myśli, że po tylu latach rozłąki, gdy w końcu się spotkały, wszystko znowu miałoby wrócić do punktu wyjścia. Lynette nie mogła do tego dopuścić, chciała działać za wszelką cenę, nie wiedziała tylko jak.
W myślach powtarzała wciąż te same pytania: kim była ta kobieta, która chciała jej śmierci? Kto jeszcze miał z nią coś wspólnego? Komu Lynette powinna zaufać?
Wiedziała tylko jedno: tej nocy zostanie popełnione morderstwo.
Ciemne, burzowe chmury zebrały się nad domem, jakby przeczuwając nadchodzące wydarzenia. Krople deszczu stukały o szyby, przez rozeschłe framugi okien przedzierał się wiatr, wyjąc melancholijnie i wprawiając w miarowy ruch ciężkie kotary.
Przerzuciła kolejną stronę i zatrzymała wzrok na drzeworycie przedstawiającym pięć szkieletów. Jeden z nich leżał w dole przykryty całunem. Spoglądał na inny szkielet, który grał na flecie, podczas gdy pozostałe trzy tańczyły w rytm muzyki.
- „Triumf Śmierci” – przeczytała podpis, po czym dodała: – Bardzo stosowne.
Z hukiem zamknęła książkę, wzniecając obłok pyłu. Wstała i zaczęła krążyć po pokoju, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Czuła, że powinna pójść do Antoinette i zostać z nią do rana, nie wiedziała jednak gdzie była jej sypialnia. Mogła tylko czekać.


- Jeszcze nie śpisz, Lynette? – usłyszała czyjś głos za sobą. Odwróciła się i zobaczyła, jak Jennifer wchodzi do pokoju. Ubrana była w zwiewną koszulę nocną z cienkiego, praktycznie przezroczystego materiału, tą samą, którą nosiła na Olympicu. Ziewnęła ostentacyjnie, zakrywając usta ręką.
- Nie, nie mogę zasnąć – przyznała Lynette, wzruszając ramionami. – To wszystko przez ten dom, jest taki zimny i ponury. Wszędzie tylko słychać wiatr, skrzypienie.
- Jak w każdym starym domu – odparła Jennifer. – U mnie nad głową dudni jakaś rura, a poza tym jestem prawie pewna, że słyszałam przebiegające szczury. Musisz się przyzwyczaić, i tak długo tu nie pobędziemy.
- Mam taką nadzieję. Chcę mieć już wszystko za sobą. Cóż za okropne miejsce.
Jennifer spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Chyba nic złego się nie stało? – spytała z niepokojem. Usiadła przy stole i dodała: - Mnie możesz powiedzieć. Czy ma to związek z twoją matką?
- Skąd wiedziałaś? – spytała Lynette.
- Lynette, to nie było trudne! – zaśmiała się. – Twoja matka to jedyny powód, dla którego tu jesteśmy! A teraz usiądź i powiedz mi, co się stało.
Wskazała krzesło obok. Lynette usiadła i zaczęła mówić:
- Jennifer, nie wiem co robić. – wyznała szeptem. – Jestem pewna, że ktoś chce zabić moją matkę.
Opisała pokrótce rozmowę z Antoinette, a potem opowiedziała o tym, jak podsłuchała rozmowę z Charlesem i nieznajomą kobietą. Gdy skończyła, ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się.
- I co powinnam zrobić? – załkała. – Po tylu latach wreszcie mogłam się spotkać z Antoinette, a teraz miałoby się to wszystko tak skończyć?
Jennifer przez chwilę nic nie mówiła. Pobladła znacznie, wpatrywała się w Lynette z przerażeniem na twarzy, zupełnie jakby zobaczyła ducha. Lynette zaniepokoiła się.
- Wszystko w porządku? – spytała. Nie spodziewała się, że Jennifer tak zareaguje.
- Naprawdę tak słyszałaś? – wykrztusiła w końcu. Jej głos był dziwnie niski i ochrypły. – Nie przesłyszałaś się?
- Nie jest ze mną tak źle, wiem co słyszałam – zirytowała się Lynette. – Nie wierzysz mi?
- Ale Lynette – zaczęła znowu. – Jeśli ktoś faktycznie chce zamordować Antoinette… To oznacza, że ty również jesteś w niebezpieczeństwie, czyż nie? Jesteś tego pewna?
- Tak, jestem! – krzyknęła, wstając od stołu. – Ile razy mam powtarzać? I tak, zdaję sobie z tego sprawę, dlatego nie wiem co robić!
- I uważasz, że Charles oraz ta kobieta mają z tym coś wspólnego? Sądzisz, że to oni chcą ją zabić?
- Tak! – Lynette wyraźnie ponosiły emocje, krążyła po pokoju i nie mogła się uspokoić. – Ktoś chce zabić mnie i moją matkę, a ja miałabym na to pozwolić? Tylko co powinnam zrobić? Zadzwonić na policję?
- Może to jest najlepszy pomysł… W końcu sama nic nie wskórasz. - zastanowiła się Jennifer, po czym dodała pewniej: - Powinnaś była zadzwonić od razu.
- Jeszcze mogę to zrobić, w holu jest telefon
- Pójdę z tobą, tylko włożę coś cieplejszego – odparła Jennifer. Wstała i zniknęła w drzwiach do swojego pokoju. Lynette usiadła na łóżku. Chociaż wciąż była zdenerwowana, cieszyła się, że powiedziała o wszystkim Jennifer. Wreszcie poczuła ulgę, nie musiała dłużej dźwigać tego ciężaru w samotności. Zastanawiała się jednak, czy policja była dobrym pomysłem. Nie miała dowodu, słyszała tylko strzępki rozmów. A co, jeśli uznają, że się przesłyszała? Albo gorzej, uznają to za zwykły żart?
Nagle usłyszała jakiś huk.
‘Strzał!’ pomyślała natychmiast, wstając i rozglądając się nerwowo. Był przytłumiony, jakby z oddali. Nie mógł być z zewnątrz, bo ptaki z pewnością narobiłyby hałasu, tymczasem jedyny dźwięk jaki dochodził jej uszu to monotonny szum deszczu. Może tylko jej się zdawało? Czy naprawdę była już tak przewrażliwiona, że sobie to wymyśliła?
Do pokoju weszła Jennifer, ubrana w czerwoną suknię. Wyglądała na zaniepokojoną. Rozglądała się, jakby nie wiedząc co powiedzieć.


- Jennifer! – krzyknęła Lynnete. – Słyszałam to, strzał, jestem tego pewna! To oznacza, że to już się stało! O Boże, moja matka…
- Uspokój się – powiedziała Jennifer błagalnie. Wciągnęła powietrze i powiedziała stanowczo: – Musimy zadzwonić na policję.
Lynette zgodziła się, tym razem w pełni przekonana. Wyszły z pokoju i pospiesznie ruszyły w stronę holu. Zeszły po drewnianych schodach i dotarły do recepcji, gdzie stał telefon. Lynette podniosła słuchawkę.
- Nie ma sygnału. To pewnie przez tę burzę – powiedziała po chwili rozgoryczona, odkładając słuchawkę. – Co teraz? Nawet nie wiem, gdzie ona sypia!
- Ktoś przecież musi wiedzieć. Pokojówki, Charlotte. Gdzieś tu widziałam dzwonek na służbę, możesz zadzwonić po kogoś – zaproponowała Jennifer.
- Jest piąta w nocy! Nikt o tej godzinie nie pracuje!
Przerwała, gdyż w tym samym momencie zobaczyła, jak w korytarzu pojawiło się migotliwe, żółtawe światło, nasilające się coraz bardziej. W końcu pojawiła się lampa, a zaraz potem trzymający ją ojciec Patrick. W drugiej dłoni ściskał złoty świecznik, który natychmiast schował w pokaźnej kieszeni, gdy tylko zauważył Lynette i Jennifer.


- Och, witajcie dziewczęta, jeszcze nie w łóżkach? – zagadał, śmiejąc się nerwowo.
- Ojciec Patrick? – zdziwiła się Lynette. – Co ojciec tu robi? Ojciec również słyszał ten strzał?
- Strzał, jaki strzał? – oczy ojca Patricka zrobiły się wielkie ze zdumienia. – Nic takiego nie słyszałem. Jesteś pewna, że to był strzał? Nikt nie strzelałby o tej godzinie.
- Mogę potwierdzić, ja również słyszałam – odparła Jennifer.
- Ojcze Patricku, boję się o bezpieczeństwo mojej matki. Mam wrażenie, że ktoś chce ją zabić.
- Szczerze w to wątpię – odpowiedział ojciec Patrick trochę nazbyt szybko. – Kto miałby zabijać Antoinette? To urocza osoba.
- Proszę mi wierzyć, wiem co mówię – błagalnym głosem powiedziała Lynette. – Gdzie może teraz być Antoinette? Chcę zobaczyć, czy wszystko z nią w porządku.
- Antoinette… Przyznam szczerze, że ostatnio bywa trochę tajemnicza – ojciec Patrick podrapał się po brodzie. – Sądzę, że może być w swoim gabinecie. Często tam przesiaduje.
- W gabinecie? – zdziwiła się Lynette. – O tej godzinie? Dlaczego nie w sypialni?
- Sypialnię ma zaraz obok, więc na jedno wychodzi, a ona zawsze miała problemy z zaśnięciem. Woli czytać – wytłumaczył ojciec Patrick. – Mówi, że pomaga to w odciągnięciu myśli od… Innych tematów.
- Jakich tematów? – zainteresowała się Jennifer.
- To teraz nieważne – zirytowała się Lynette. – Moją matkę ktoś postrzelił!
- Z pewnością jest cała i zdrowa, moje dziecko – odparł ojciec Patrick trochę urażony. – Ludzie nie są ot tak zabijani z pistoletu, to bez sensu. Ktoś przecież musi go trzymać.
Ale Lynette już nie słuchała. Wspięła się na górę po schodach i pobiegła do gabinetu. Nie zatrzymywała się, dopóki nie zobaczyła znanych jej podwójnych drzwi z ciemnego drewna, ze złotą klamką z głową lwa. Spodziewała się, że Antoinette jak zwykle zamknęła je na klucz, ale już z daleka zauważyła, że były uchylone.
Zatrzymała się i wyciągnęła rękę w stronę klamki, lecz zaraz ją cofnęła. Bała się wejść do środka. Wiedziała, że za drzwiami odnajdzie swoją matkę martwą. Oznaczało to, że już nigdy więcej nie będą razem, że to jedno spotkanie, podczas którego Lynette odwróciła się od Antoinette, było zarazem ostatnim. Nie mogła jednak tak jej zostawić.
W końcu otworzyła drzwi. W gabinecie panowały całkowite ciemności, wielkie okna zasłonięte były kotarami, lampy zgaszone, w powietrzu czuć było zapach prochu i czegoś metalicznego, jakby rdzy. Lynette po omacku podeszła do lampy stojącej przy sofie, na której jeszcze kilka godzin temu siedziała, po czym wcisnęła przełącznik. Pomieszczenie zalało jasne, żółte światło.


Lynette wciągnęła głęboko powietrze. Przed nią, w kałuży krwi leżał Charles. Na jego twarzy zastygł wyraz niemego zdziwienia, zakrzepła krew przykleiła włosy do dywanu. Ręce i nogi miał nienaturalnie wykręcone, jakby spadł z wysoka.
W domu panowała zupełna cisza. Tylko rana w czaszce, zapach prochu i puste, szkliste spojrzenie trupa wskazywały na to, że zostało popełnione morderstwo. Lynette wycofała się i opadła na fotel stojący przy drzwiach. Nic już nie rozumiała. Słyszała, jak Charles rozmawiał z nieznajomą kobietą, jak razem knuli przeciwko jej matce. To Antoinette miała zostać zabita, nie on. Dlaczego więc to jego ciało leżało na podłodze? Czy zastał tu Antoinette, tak jak tego oczekiwał, lecz ona ubiegła go i zastrzeliła? ‘Cóż to by była za głupota z jego strony’, pomyślała Lynette.
A jednak musiało się tak stać, inaczej nie on by tu teraz leżał.
Jennifer dotarła do gabinetu i krzyknęła, gdy tylko zobaczyła Charlesa. Przez ramię zaglądał jej ojciec Patrick, jedną ręką trzymając się za serce, drugą zaś ścierając chusteczką pot z czoła. Oczy miał poważne i skupione, nie było w nich widać właściwego mu roztargnienia. Gdy zobaczył, że Jennifer przechyla się niebezpiecznie, złapał ją i posadził delikatnie na sofie. Niedługo potem do uszu Lynette dotarły z korytarza odgłosy otwieranych drzwi, przyspieszone kroki i szeptanina służby. Pierwsza w drzwiach pojawiła się Charlotte. Za nią, trochę dalej zebrała się grupka służących, zwabionych krzykiem i patrzących na całą sytuację z wielkim zaciekawieniem.
- Co się tu dzieje? – krzyknęła ze złością Charlotte, wchodząc do gabinetu i podzwaniając kluczami przy każdym kroku. Spojrzała na ojca Patricka, potem na Lynette i Jennifer, a w końcu utknęła wzrok w zwłokach leżących na podłodze.
- Charles? – powiedziała, a łzy napłynęły jej do oczu. Podeszła szybko do ciała i uklękła przy nim. Po twarzy pociekły jej łzy i spadły na poplamiony krwią garnitur Charlesa. Dotknęła jego ręki, uśmiechnęła się smutno i powiedziała pod nosem coś, czego Lynette nie zrozumiała. Następnie wyjęła chustkę z kieszeni i wytarła nią oczy, po czym wstała i niewidzącym wzrokiem rozejrzała się po pokoju. Gdy spojrzenie jej padło na Lynette, oczy nabiegły krwią, twarz przybrała kolor purpury, nozdrza rozszerzyły się, a ręce zadrżały jakby w hamowanej chęci, by rzucić się na nią i udusić.
- Dzwonię na policję – powiedział ojciec Patrick, który jako pierwszy odzyskał zimną krew. Pospiesznym krokiem wyszedł z gabinetu i zniknął w korytarzu.
- Policja? Nic tu po nich, przecież wszyscy wiemy, kto to zrobił – powiedziała Charlotte. – Antoinette powinna była trafić tam, gdzie wszyscy jej pokroju. To ona to zrobiła, jestem tego pewna.
- Mylisz się – odpowiedziała Lynette, wstając gwałtownie z fotela. Nie chciała słuchać, jak obrażano jej matkę. Wyszła z gabinetu i chciała ruszyć korytarzem, lecz Charlotte zagrodziła jej drogę.


- Pewnie już dawno uciekła z domu – syknęła zjadliwie. - Twoja matka jest wariatką, a ciebie wkrótce spotka to samo.
- Jesteś bezczelna – Lynette poczerwieniała ze złości. – Powinnaś być wdzięczna, że w ogóle pozwoliła tu zostać tobie i Charlesowi!
- Naprawdę uważasz, że Antoinette zrobiła to z własnej woli? – Charlotte zaśmiała się. – Nie, moja droga. To my pozwoliliśmy jej tu zostać. Gdyby nie to, już dawno siedziałaby w wariatkowie.
- To bzdura! – machinalnie odparła Lynette, choć sama nie miała pewności.
- Ach tak? – Charlotte uśmiechnęła się złośliwie. – To może spytaj ją, dlaczego nie wróciła jeszcze do Ameryki. Kto wie? Może nawet ci odpowie.
- Teraz ja jestem właścicielką tego domu, mogę was wyrzucić kiedy tylko zechcę – Lynette drżała z rozdrażnienia.
- Zanim będziesz miała taką możliwość skończysz jak twoja obłąkana matka. Mam nadzieję, że obie zgnijecie zamknięte w jakiejś celi.
Lynette zamachnęła się i wymierzyła jej policzek. Charlotte przez chwilę milczała, dotykając miejsca, gdzie została spoliczkowana. Spojrzała z nienawiścią na Lynette, wyciągnęła rękę i zacisnęła palce na jej szyi. Lynette poczuła, jak długie paznokcie wbijają się jej w skórę.
- Nie próbuj tego ponownie – wycedziła Charlotte, podczas gdy Lynette próbowała się wydostać uścisku. – Inaczej mocno tego pożałujesz.
Puściła ją, spojrzała z obrzydzeniem, po czym odwróciła się na pięcie i odeszła korytarzem, sycząc wściekle na służące przyglądające się całemu zdarzeniu. Pokojówki popatrzyły na siebie z przerażeniem i zaraz uciekły, pozostawiając Lynette samą.
Lynette drżącą ręką dotknęła bolącej szyi. Czuła, że zaraz się rozpłacze, lecz im bardziej starała się powstrzymywać, tym bardziej łzy cisnęły się do oczu. Ruszyła w stronę swojego pokoju, próbując się uspokoić, lecz bezskutecznie. Była zmęczona, zdenerwowana i przerażona, w głowie kołatały się jej różne myśli. Dlaczego Charles leżał martwy w gabinecie Antoinette? Czy rzeczywiście to ona go zabiła? Czy Charlotte mogła mieć rację? Lynette sama nie wiedziała, czy powinna jej wierzyć. Charlotte nigdy jej nie lubiła, a po śmierci Charlesa ta niechęć przerodziła się w nienawiść.
Przytknęła dłoń do pulsującej skroni. Tak bardzo chciała odejść z tego domu i już nigdy więcej nie wracać. Od czasu, gdy się tu pojawiła, przydarzały się jej coraz gorsze rzeczy. Miała wrażenie, jakby posiadłość wyssała z niej chęć życia.
- Lynette! Czemu mnie tam zostawiłaś?! – usłyszała głos Jennifer, która szła ku niej chwiejnym krokiem, trochę teatralnym. Spojrzała na Lynette gniewnie i dodała: - samą z trupem! Kim on w ogóle był? Co tu się dzieje?
- Już ci mówiłam! – odpowiedziała z pretensją w głosie. – Ale dlaczego on? To miała być Antoinette!


- Nic już nie rozumiem – Jennifer podeszła do Lynette i przytuliła ją. Oparła głowę na jej ramieniu i spytała: - Więc to był Charles? I co teraz?
- Nie wiem – przyznała. – Moja matka jest wciąż żywa, przynajmniej mam taką nadzieję. Jednak w jej gabinecie leży trup. Czy to ona go zabiła? Charlotte tak myśli, zresztą sama słyszałaś, jak o tym mówiła.
- A ty tak sądzisz? – spytała Jennifer. – Równie dobrze ona mogła to zrobić, albo ktoś ze służby. Albo ten dziwny szofer, który nas tu przywiózł. Wyglądał na mordercę.
Lynette pokręciła głową. To nie mógł być nikt z nich, to nie miało sensu. Pomyślała jeszcze raz o słowach Charlotte.
- Nie – powiedziała na głos. – Antoinette nikogo nie zabiła. Charlotte kłamie.
- Dopiero teraz tak uznałaś, Lynette? – spytała Jennifer lekko rozbawionym tonem. Lynette spojrzała na nią ze zdziwieniem. Nie pamiętała, by Jennifer kiedykolwiek użyła sarkazmu. Widać nawet ona ulegała atmosferze panującej w posiadłości.
- Charlotte chce cię tylko rozzłościć – kontynuowała Jennifer. – Jeśli ten mężczyzna w gabinecie to jej syn, nic dziwnego, że chce się za to na kimś zemścić.
- Tylko czemu na mnie? Czemu nie znajdzie sobie kogoś innego? – Lynette znów poczuła chęć, by się rozpłakać. – Przecież wie, że to przez nią tu jestem. Gdyby nie jej list, nigdy w życiu nie opuściłabym mojego domu.
- Teraz to jest twój dom, prawda? – spytała Jennifer. – Antoinette ci go oddała. Wraz ze wszystkim, co jest w środku.
- Mam na myśli mój prawdziwy dom, na Fifth Avenue, nie ten tutaj. Gdybym tylko mogła, uciekłabym stąd natychmiast, ale nie mogę tak zostawić Antoinette.
- Dlaczego nie? – zdziwiła się Jennifer. – Przecież jakoś sobie tu radziła przez te wszystkie lata.
- Nie, nie mogę jej tego zrobić – Lynette pokręciła przecząco głową. – To by ją zabiło, jestem tego pewna.
Dotarły do drzwi prowadzących do ich pokoi. Lynette puściła Jennifer, pożegnała się i weszła do swojej sypialni. Zamknęła drzwi na klucz, po czym podeszła do okna. Na zewnątrz niebo przybierało już błękitny kolor, pierwsze promienie słońca wpadały przez okno, podświetlały unoszące się drobinki kurzu i rzucały światło na drewnianą podłogę. Ptaki budziły się ze snu i śpiewały w koronach drzew. Lynette wsłuchiwała się w te odgłosy, rozmyślając nad tym co zobaczyła.
Jej matka była żywa, obroniła się przed Charlesem.
W głębi lasu ujrzała niewyraźne światełko.

Komentarze