Maskarada - rozdział I

Udało się! Tak, tak, nareszcie skończyłem pierwszy rozdział fotostory. Postacie Jennifer oraz innych simów to dzieło Liv, za to Lynette powstała dzięki Intense. Mam nadzieję, że się wam spodoba i opiszecie swoje wrażenia w komentarzach. Zapraszam więc do czytania pierwszego rozdziału mojego nowego FS - Maskarada.

Rozdział I


Drogi ojcze,
Jak się czujesz? Czy choroba już minęła? Jeszcze tylko jeden dzień drogi dzieli nas od portu w Southampton. Na statku panuje duże ożywienie. Kilka dni temu dostaliśmy wiadomość o katastrofie Titanica. Podobno kapitan naszego statku zaoferował pomoc, ale została odrzucona, ponieważ podobieństwo Olympica jest zbyt duże i mógłby spowodować panikę u ocalałych. Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Niezatapialny statek, który popłynął na dno już podczas pierwszego rejsu.
Mimo to cieszę się, że wybrałam Olympica zamiast Lusitanii. Nasze pokoje wcale nie przypominają kabin, a apartamenty hotelowe. Również inne pomieszczenia statku są niesamowite. Ludzie dziwnie na nas spoglądają, jednak założę się, że to tylko dlatego, ponieważ jesteśmy bez towarzyszącego nam mężczyzny. Szkoda, że nie mogłeś popłynąć z nami.
To wszystko, co chciałam napisać. Jak będę na miejscu wyślę drugi list. Trochę niepokoi mnie spotkanie z matką. Chciałabym ją poznać, ale mam dziwne uczucie, że coś jest nie tak. Wyczułam z jej listu jakiś niepokój. Zastanawia mnie, dlaczego chciała się ze mną spotkać? Dowiem się na miejscu.
Twoja kochająca córka,
Lynette
PS – Jennifer przesyła całusy.


Lynette postawiła ostatnią kropkę, po czym odłożyła wieczne pióro. Podniosła głowę i rozejrzała się po czytelni, używanej głównie przez damy z pierwszej klasy.  Kobiety w najróżniejszym wieku przychodziły tu by zapaść się w miękkich, zielonych fotelach i odpocząć po dniu pełnym wrażeń. Przy oknach wychodzących na promenadę, ustawione były okrągłe stoliki, każdy z przygotowanym plikiem papieru i piórem na wypadek, gdyby ktoś zażyczył sobie napisać list do rodziny bądź przyjaciół. Zapach wyśmienitej kawy, szelest przekładanych kartek i ciche rozmowy były nieodłącznym elementem tego pomieszczenia z białymi panelami i ozdobnym kominkiem. Lynette zamoczyła usta w ciemnej, gorącej herbacie z mlekiem i cukrem i przez chwilę rozkoszowała się smakiem. Odstawiła filiżankę, wysuszyła wargi białą chusteczką, a następnie zajrzała do jednej z niewielkich szufladek stolika i wyciągnęła kopertę. Włożyła do niej list, po czym na odwrocie napisała „Pan Richard Leatherby, 973 Fifth Avenue, Nowy Jork”.
Wiedziała, że jej ojciec nie chciał płynąć do Anglii i tylko udawał chorobę. Od kiedy pamiętała, Richard Leatherby zawsze był zapracowanym człowiekiem niewidzącym świata poza czterema ścianami gabinetu, gdzie dniem i nocą pracował nad nowymi wynalazkami. Każdego wieczora, gdy słońce chowało się za budynkami, a latarnie rozbłyskiwały migotliwym światłem, dębowe drzwi otwierały się przed Lynette, by mogła zobaczyć kolejne dzieło ojca. Objaśniał jej wtedy zasady działania mechanizmu, nazywał każdą drobną część, a ona niczego nie rozumiała, lecz była szczęśliwa widząc jego zaangażowanie. Nie mogła jednak pojąć, dlaczego nie chciał spotkać się z własną żoną? Minęło dwadzieścia jeden lat, Lynette była już dorosła. Po jej narodzinach rodzice nigdy się nie spotkali, a jednak nie rozwiedli się. Lynette nie pamiętała, by kiedykolwiek widziała twarz matki. Kiedyś ojciec wspomniał, że miała piękne, złociste włosy i niebieskie oczy, tak jak ona, lecz każde jej pytanie zbywał milczeniem.
Schowała list do torebki, a następnie wstała i ruszyła w stronę wyjścia. Znalazła się na korytarzu pierwszej klasy, z którego przeszła do wspaniałej klatki schodowej prowadzącej z najwyżej położonego pokładu aż na sam dół statku, do tureckiej łaźni. Na półpiętrze, w ścianie pokrytej dębowymi panelami umieszczony był zegar z dwiema postaciami. Przez chwilę zastanawiała się, kim były te dwie postacie i dlaczego chroniły tarczy zegara. Czy miały jakieś szczególne znaczenie?
- Honor i Chwała – usłyszała czyjś głos za sobą. 


Odwróciła się i spojrzała w twarz wysokiego mężczyzny. Miał krótko obcięte, ciemne włosy, krzaczaste brwi i brązowe oczy. Pod zakrzywionym, orlim nosem rosły wąsiska, którymi od czasu do czasu poruszał, jakby zamyślony. W ręku trzymał torbę, którą starannie chronił przed wszelkim wstrząsem. Co jakiś czas spoglądał na nią, jakby upewniał się, że wciąż tam jest.
- Tak się nazywają: Honor i Chwała, koronacja czasu – powiedział, uśmiechając się do niej.
- Ach, to pan, panie Thompson. Dlaczego Honor i Chwała?
- Sam nie wiem, jestem tu tylko lekarzem – odpowiedział pan Thompson, pokazując torbę z lekami – jednakże kiedyś miałem przyjemność rozmawiać z Thomasem Andrewsem, niech spoczywa w pokoju, i powiedział mi, że ten zegar przypomina mu White Star Lines. Poprzez czas i wysiłek dorobili się chwały, a ukoronowaniem ich pracy jest Olympic. Taki sam zegar był również na Titanicu.
- A więc ten zegar ukazuje nie tylko wzloty, ale również upadki White Star Lines – głośno pomyślała Lynette.
- Możliwe – zgodził się pan Thompson.
- Dlaczego nie jest pan w gabinecie? Czyżby ktoś poważnie zachorował?
- Ależ nie – roześmiał się pan Thompson – mam tylko przerwę. Właściwie to już skończyłem na dzisiaj.
- To dlaczego nosi pan ze sobą tą torbę? Musi być ciężka.
- Przyzwyczaiłem się do niej, a zawsze warto mieć coś pod ręką. Nigdy nie wiadomo, co może się wydarzyć.
- Ma pan całkowitą rację – przyznała, po czym po chwili dodała – skoro ma pan leki przy sobie, może znajdzie się coś dla mojej przyjaciółki, Jennifer?
- Dalej cierpi na mal de mer? Biedaczka, chyba ani razu nie wyszła z kabiny. Dobrze, że już niedługo dopłyniemy do Liverpoolu. Proszę, oto leki – powiedział, wyjmując małą buteleczkę z pastylkami – niech tylko nie bierze za dużo. Nie są szkodliwe, ale też nie są cukierkami.
- Oczywiście, będę jej pilnować – obiecała Lynette, po czym skinęła głową – dziękuję, doktorze Thompson.
- Panno Leatherby – odpowiedział, dotykając ronda cylindra.


Lynette jeszcze raz rzuciła okiem na zegar. W jakiś sposób słowa doktora Thompsona na nowo wzbudziły w niej lęk przed spotkaniem z matką. Ruszyła w dół schodów, licząc każdy stopień by odrzucić nieprzyjemne myśli. Pomyślała sobie, co by jej ojciec powiedział, gdyby mógł zajrzeć do jej głowy i zobaczył, jak się tym przejmuje. Powinna lepiej zająć się Jennifer, cierpiącą samotnie w swojej kabinie i czekającą na następną dawkę lekarstwa. Biedna dziewczyna, przez całe siedem dni prawie nie wstawała z łóżka, nie jadła i tylko piła. Gdyby Lynette wiedziała, że Jennifer tak zareaguje na podróż statkiem, nie brałaby jej do towarzystwa.
- Teraz już nic się nie zrobi - mruknęła wzruszając ramionami. Szła długim, jasnym korytarzem pełnym białych drzwi ze złotymi tabliczkami. Zatrzymała się przy jednych z nich, po czym zajrzała do torby i wyciągnęła pęk kluczy. Wybrała ten, do którego przyczepiona była zawieszka z napisem „apartament C-58” i przekręciła w zamku.
- I jak się czujesz? – spytała, wchodząc do środka.
- Znacznie lepiej niż na początku. Tabletki doktora naprawdę pomagają - usłyszała delikatny, acz stanowczy głos należący do młodej brunetki siedzącej przy stoliku z ciemnego drewna. Duże, zielone oczy spojrzały na Lynette spod burzy włosów opadających swobodnie na złote oparcie kanapy. 


Naturalnie czerwone usta, tak kontrastujące ze śnieżnobiałą cerą uśmiechały się lekko. Jej smukła szyja ozdobiona była oliwkowym kołnierzem, dopasowanym do srebrnych kolczyków ze szmaragdem. Długa, szkarłatna suknia dodawała jej powagi. Gdy na jej dziewczęcą twarz padł blask słońca, Lynette wydało się, że jest ona tylko widmem, pięknym wspomnieniem, które pewnego dnia rozmyje się i zniknie. Westchnęła, też chciała sprawiać takie wrażenie.
- Och, racja – przypomniała sobie – twoje leki.
- Dziękuję – odpowiedziała Jennifer, gdy Lynette postawiła buteleczkę na stoliku – gdzie byłaś?
- W czytelni, napisałam list do ojca – Lynette podeszła do lustra i zaczęła poprawiać fryzurę. Kosmyki włosów opadały jej niedbale na bok twarzy, zasłaniając złoty kolczyk. Niebieskie oczy obrzuciły głębokim spojrzeniem chabrową sukienkę, a następnie zatrzymały się na drobnych, delikatnych dłoniach opartych na umywalce. Lynette poczuła, że brakuje jej powietrza, pokojówka musiała znowu za mocno zasznurować gorset. Wyciągnęła ręce z rękawów sukienki, która lekko opadła na podłogę, obejrzała czarny, koronkowy gorset i bezskutecznie spróbowała poluzować sznurki na plecach.
- Jennifer, pomożesz mi? – poprosiła po chwili.
- Oczywiście – odpowiedziała podchodząc do niej. Lynette poczuła, jak jej gorset powoli rozluźnia się. Zaczerpnęła głęboko powietrza.
- Lepiej? – spytała Jennifer.
- Znacznie lepiej – odrzekła, uśmiechając się – nie cierpię gorsetów.
- Mnie nie przeszkadzają – odpowiedziała Jennifer, kładąc ręce na biodrach i oglądając się.
- To dlatego, bo masz talię osy. Tobie nie jest potrzebny gorset, nie rozumiem po co go w ogóle zakładasz.
- Może masz rację, ale już się przyzwyczaiłam.
- I tak właśnie być nie powinno! – wykrzyknęła Lynette odwracając się do koleżanki – kobieta powinna nosić ubrania przede wszystkim wygodne.
- W takim razie czemu sama takich nie nosisz? – spytała Jennifer, oglądając jej sukienkę.
- Bo gdy ją zobaczyłam, musiałam ją mieć – wyjaśniła Lynette – nawet nie wiesz, jak ojciec na mnie patrzył, gdy ją kupiłam. Zupełnie jakby chciał powiedzieć: „kolejna sukienka, której nigdy nie założysz, który to już raz?”
- Och, Lyn! Oburzasz się na niewygodne ubrania, a sama nie chcesz ich zmienić. Cała ty!
Roześmiały się.
- Faktycznie już lepiej się czujesz – stwierdziła Lynette po chwili – to pewnie to brytyjskie powietrze. W końcu zbliżamy się do portu.
- I dobrze, już mam dość siedzenia w tej kabinie. Całe szczęście, że pan Leatherby kupił dla nas podróż apartamentem milionerów. Przynajmniej mamy własną łazienkę.
- Szkoda, że nie popłynął z nami, ale cóż zrobić? Biedaczek ma i tak za dużo na głowie.
- Nie zobaczy się z panią Leatherby, a przecież tyle lat minęło. Z pewnością musi tęsknić.
- Tak, zapewne – odpowiedziała Lynette z wahaniem – ale porozmawiajmy o czymś innym.


Zaczęły rozmawiać o modzie i nie zauważyły nawet, gdy minęło kilka godzin, a słońce powoli zaczęło się chować za horyzontem. Właśnie omawiały wygląd kapeluszy, gdy promienie słoneczne zajrzały do środka kabiny, oblewając biało-złote panele czerwonym blaskiem. Pomieszczenie stanęło w ciepłych płomieniach wieczornego słońca. Lekko pochylone lustro nad umywalką zajaśniało oślepiającą bielą, tak że Lynette musiała przymrużyć oczy. Cienie rozciągnęły się i pogłębiły, zza uchylonego okna zawiało zimnym, morskim powietrzem. Lynette wstała, po czym podeszła do okna i zamknęła je. Na zewnątrz fale rozbijały się o kadłub statku. Niekiedy z głębin oceanu wyłaniała się głowa delfina ścigającego się ze stalowym gigantem. Kolorowe refleksy tańczyły na wysokich falach odbijających pomarańczowo zabarwione niebo.
- Robi się już ciemno – oznajmiła Jennifer.
- Tak, zauważyłam – odparła z przekąsem Lynette, uśmiechając się zjadliwie.
- Nie wiem jak ty, ale czuję się głodna. I zmęczona – odparła Jennifer, która zupełnie nie spostrzegła sarkazmu w głosie koleżanki.
- Jak chcesz, to możemy pójść do restauracji À La Carte.
- Nie, nie – szybko odpowiedziała – jeszcze nie czuję się na siłach. Poproszę stewarda, by przyniesiono tutaj jedzenie. Zechcesz dotrzymać mi towarzystwa, czy może wolisz się udać do restauracji?
- Posiedzę z tobą, jeśli chcesz. I tak nie mam ochoty wychodzić. Pójdę po menu.
Po tych słowach Lynette otworzyła drzwi prowadzące do następnej kabiny i przeszła do ciemnego, pokrytego bogato zdobionymi panelami pokoju, ze stołem na środku i krzesłami ustawionymi wokół niego. Na jednej ze ścian znajdował się kominek w stylu Ludwika XIV, a obok niewielkie biurko z lampką i krzesło. Lynette podeszła do drzwi wejściowych i przycisnęła znajdujący się obok nich biały guzik, którym zawsze dzwoniła na służbę. Czekając na stewarda, podeszła do stolika i wzięła z jego blatu menu. Przez chwilę przyglądała się nazwom dań, po czym zawołała w stronę Jennifer:
- Co takiego chciałabyś zjeść?
- Nie mam pojęcia. Jak przyjdzie steward, wybierz coś dla mnie i poproś o herbatę – odpowiedziała, po czym dodała po chwili – przez ten czas wezmę szybką kąpiel i usiądę do stołu w koszuli nocnej, jeśli ci to nie przeszkadza.
- Nie przeszkadza – Lynette lekko uśmiechnęła się pod nosem. Usłyszała trzask zamykanych drzwi, a chwilę później zgrzyt odkręcanego kranu. Cichy, monotonny szum wody wpadającej do porcelanowej wanny wprawiał ją w stan lekkiego otępienia. Poczuła nagłą ochotę, by położyć się na łóżku i zapaść w głęboki sen trwający aż do końca rejsu. Usiadła na krześle, którego siedzenie obite było ciemno czerwonym materiałem i już chciała zamknąć oczy, lecz stanowcze pukanie do drzwi wyrwało ją ze stanu uśpienia. Wstała, poprawiła fryzurę i otworzyła drzwi na korytarz pierwszej klasy.


Za nimi stał niski mężczyzna ubrany w uniform składający się z czarnych spodni, białej koszuli i muszki. Jego twarz pokryta była zmarszczkami, spod których wystawał długi, spiczasty nos. Małe, czarne oczka oglądały wszystko starannie, pożółkłe ich białka ruszały się na lewo i prawo, ukazując wspaniałą siatkę czerwonych, nabrzmiałych żyłek. Wysoko uniesione, gęste brwi niekiedy ściągane były nisko, gdy mały człowieczek zauważył ledwo widoczny pyłek kurzu. Drgająca ręka wyrywała się wtedy w powietrze i zamykała drobinkę w żelaznym uścisku; zwykle skrzywione, wysuszone usta rozciągały się w tryumfującym uśmieszku.
- Czym mogę służyć? – zapytał, nie patrząc na Lynette, lecz gdzieś poza nią.
- Moja koleżanka i ja mamy zamiar zjeść tutaj – odpowiedziała, kątem oka próbując dojrzeć, czemu stary człowiek się przypatrywał.
- Oczywiście, czy wybrały panie już dania? – steward przerzucił spojrzenie na Lynette, a w jego rękach nagle pojawił się notatnik i długopis.
- Dla nas obie Filet Mignons Lili i Punch Romaine. Na deser chcemy eklerki i czarną herbatę. Poza tym wyślij ten list – zajrzała do torebki i wyjęła kopertę.
- Rozumiem. Zaraz pojawi się ktoś, kto nakryje do stołu – odpowiedział, potem ukłonił się nieznacznie i wyszedł. W istocie, po chwili pokojówka przyszła i zaczęła rozkładać sztućce. Gdy skończyła, zza drzwi wyłonił się kelner z wózkiem, na którym stały lśniące pokrywy chroniące potrawy przed wystygnięciem.
- Postaw wszystko na stole. Zadzwonimy, gdy już skończymy – powiedziała Lynette. Kelner odpowiedział coś, postawił jedzenie na stole, po czym ukłonił się uprzejmie i wyszedł.
- Już wyszli? – spytała Jennifer, która od pewnego czasu ukradkiem wyglądała zza drzwi.
- Tak, możesz wyjść – odpowiedziała Lynette. Jennifer kiwnęła głową, po czym weszła do saloniku ubrana w aksamitną nocną koszulę przewiązaną różową przepaską. 


Usiadły przy stole i zajęły się jedzeniem. Lynette zdjęła pokrywkę i wciągnęła buchającą z talerza parę. Przed nią leżały polane gęstym sosem gotowane filety wołowe, pasztet strasburski oraz trufle i ziemniaki. Lynette wzięła sztućce do rąk i skosztowała je. Natychmiast poczuła smak alkoholu, który był składnikiem sosu. Z wierzchu chrupiące, a w środku kruche filety rozpływały się w ustach; lekka gorycz czerwonego wina, popijanego czasem z kieliszka doskonale komponowała się z przyprawami potrawy. Gdy talerz stał się pusty, na jego miejsce postawiła szklany pucharek wypełniony zimnym sorbetem. Niewielką łyżeczką nabierała drobno rozkruszony lód zmieszany z szampanem oraz sokiem z pomarańczy i cytryny. Orzeźwiający smak był dla niej zbawieniem po wyśmienitym, acz ciężkim obiedzie. Po skończeniu jedzenia Lynette i Jennifer usiadły w wielkich fotelach, między którymi postawiły na stoliczku tacę z eklerkami i zajadały się nimi, sącząc z ozdobnych filiżanek mocną herbatę.
- Mówiłaś, że nasze matki korespondowały kiedyś ze sobą – powiedziała po namyśle Lynette – czy dalej to robią?
- Nie mam pojęcia. Faktycznie, kiedyś często pisała, ale to było wieki temu. Czemu pytasz? – zdziwiła się Jennifer.
- Skąd wiesz, że pisała do mojej matki? – zapytała ponownie, nie racząc odpowiedzieć na zadane pytanie.
- Wprawdzie osobiście nigdy mi tego nie powiedziała, ale moja siostra Anissa przeczytała kiedyś jej niewysłany list.
- Nigdy nie widziałam Anissy – przyznała Lynette – jak wygląda?
- Podobnie jak ja. Ma długie, ciemne włosy sięgające jej ramion i zielone oczy. Lubi czerwony kolor, choć matka mówi jej, że to kolor ladacznic. W sumie, charakter Anissy nawet by pasował. Lubi bale, tańczyć, romansować. Pamiętam, jak kiedyś uwiodła syna jakiegoś lorda, a potem go rzuciła, tak po prostu. Najdziwniejsze było to, że on jej natychmiast przebaczył. Anissa mówi, że ma w sobie to „coś”, co przyciąga ludzi. Chcą z nią być, nawet jeśli w głębi duszy jej nienawidzą.
- Wygląda na straszną osobę – skwitowała Lynette.
- Sądzę, że tylko tak mówi – szybko odparła Jennifer - dla mnie zawsze była miła. Może po prostu tamten mężczyzna był dla niej nieodpowiedni. W każdym razie teraz by tego nie zrobiła, skoro mamy problemy z pieniędzmi. Matka by jej na to nie pozwoliła.
- Cieszę się, że nasza rodzina może choć trochę pomóc w waszej sytuacji – powiedziała nagle Lynette – znamy się tak długo, nie zostawimy was tak po prostu.
- Dziękuję, ale naprawdę nie trzeba! – odpowiedziała Jennifer, śmiejąc się – matka dobrze sobie radzi. Mówi, że dług po ojcu już prawie całkiem zniknął.
- Dzięki Bogu. Ale jeśli czegoś potrzebujecie nie krępujcie się.
- Zapamiętamy, nie martw się! – Jennifer sięgnęła ręką do pustej tacy – ojej, już wszystkie eklerki zjadłyśmy.
- I już całkiem ciemno zrobiło się na zewnątrz – zauważyła Lynette.
- W takim razie chyba już położę się do łóżka – uznała Jennifer, wstając i podchodząc do drzwi do kabiny obok – a ty?
- Jeszcze przejdę się po pokładzie – odpowiedziała Lynette stawiając pustą filiżankę na spodeczku i wycierając usta chusteczką.
- Jakbyś czegoś chciała, będę czytać książkę – po tych słowach Jennifer poszła do sypialni, ziewając przeciągle. Lynette przez chwilę siedziała w fotelu, po czym wstała, zadzwoniła po służbę i gdy już posprzątano po obiedzie, wyszła z kabiny i zamknęła drzwi na klucz. Poczuła nagłą ochotę zaczerpnięcia świeżego powietrza, tak więc ruszyła korytarzem, skąd weszła po tylnych schodach na najwyższe piętro i wyszła na pokład rufowy. 


Mocny, chłodny wiatr Oceanu Atlantyckiego przeniknął przez jej cienką sukienkę. Nagle pożałowała, że nie wzięła futra z norek, leżącego w ciepłym zaciszu kabiny, jednakże nie chciała już wracać. Wciągnęła w płuca rześkie, morskie powietrze i ruszyła wzdłuż promenady oświetlanej przez światło padające z wnętrza statku. Co jakiś czas mijały ją pary zakochanych, ale nie przejmowała się tym. Chciała tylko przez chwilę pochodzić po zimnym pokładzie, popatrzeć na błyszczące gwiazdy odbijające się w czarnej jak smoła tafli wody. Usiadła na jednej z pustych ławek i zapatrzyła się w niebo, próbując znaleźć znane jej gwiazdozbiory. Gdy doszła do Panny, zastanowiła się ponownie nad celem swojej podróży. ‘A może jest ciężko chora, dlatego chce, żebym przypłynęła? Przecież wtedy ojciec nie zobaczyłby jej przed śmiercią’ przeraziła się. ‘Nie, to niemożliwe. Nic nie wspominała o tym w liście, a z pewnością chciałaby zobaczyć go’. Uśmiechnęła się. ‘Tak, to z pewnością nic takiego, po prostu chciała zobaczyć swoją dorosłą córkę, i tyle. Za bardzo się martwię. Wszystko będzie dobrze’.
Uspokojona tą myślą, przez chwilę spoglądała jeszcze w gwiazdy, po czym wstała i wróciła do swojej kabiny.

Komentarze

  1. Czytając ten opis z jednego dnia na statku nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że bohaterki to takie bogate paniusie i jestem przekonana, że jakby odcinek był dłuższy, nie wytrzymałabym tego :P Tak, mam poczucie bycia gorszą (szczególnie czytając opisy potraw! :()
    Sama jakoś tekstu nie ma sobie wiele do zarzucenia, błędów wbrew pozorom nie było wcale tak dużo :P Twój podniosły styl bardzo się wpasował w klimat tego FS, aczkolwiek czuć u Ciebie jeszcze jakiś opór. Tu jednak mogę się mylić zważając na to, jak dawno sama niczego nie napisałam, o ocenianiu innych opowiadań nie mówiąc. Zdjęcia, wnętrza i simy to ofc cud, miód i orzeszki :D
    Pozostaje czekać na ciąg dalszy ;) Ale czuję, że zaczyna się coś naprawdę fajnego. Cieszę się, że mam w tym także i swój udział :>

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się więc, że jestem leniwy, albowiem i ja uznałem, że 4-6 stron to odpowiednia ilość dla jednego odcinka. Poza tym, no tak, one są obrzydliwie bogate, o czym świadczy chociażby ich ekskluzywny apartament, najlepszy na całym statku(i z pewnością najdroższy). :D
    Błędów było! Wciąż ubolewam nad biednym, zapomnianym cylindrem, ale może jeszcze kiedyś go dodam. Odnośnie stylu - to bardzo możliwe, bo wciąż niestety nie potrafię pisać całkiem bez oporu. Nawet jak mam wenę, ostatecznie okazuje się, że od kilku minut zamiast pisać poprawiam ciągle jedno zdanie. Mimo wszystko najważniejsze, to nic na siłę. Jakieś razem dwie, trzy strony tekstu poleciały właśnie dlatego, bo pisałem na siłę i po prostu było to koszmarne. Zastanawia mnie jednak w jakich momentach najbardziej widać ten "opór"? Dialogi? Opisy? Jeśli to drugie to opisy ogólnie, pomieszczeń, postaci czy może ruchu? I cieszę się, że zdjęcia wyszły ok. Ale co się dziwić, mam świetne simy. :D
    Ciąg dalszy z pewnością nastąpi i mam nadzieję, że się spodoba. :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Lektura " Maskarady" była dla mnie wielką przyjemnością. Ciekawie przedstawione postacie, interesująco nakreślona intryga a jednak..... zabrakło mi tu czegoś. Czyż nie byłoby bardziej zajmująco gdyby dodać trochę seksu? Aż się prosi scena miłosna między doktorem a Jennifer, wytłumaczyłoby to poprawę jej zdrowia i pewne rozmarzenie dziewczyny.
    Także kiedy Lynette spotkała doktora pod zegarem mogłaby nastąpić jakaś czulsza scena. Kiedy Lynette wyszła na spacer na pokład i mijały ją pary zakochanych czuło się w powietrzu romans, szczególnie że zdjęła wcześniej gorset co ułatwiłoby wiele rzeczy.
    Czekam z niecierpliwością na następne odcinki i mam nadzieję że moje skromne uwagi będą miały jakiś wpływ na to co się będzie działo.

    OdpowiedzUsuń
  4. Disia, swojska dziewoja4 czerwca 2013 15:08

    Jako że tak ładnie i adekwatnie się podpisałam, wybaczysz jeśli mój komentarz nie będzie zbytnio profesjonalny?
    Zresztą, rzadko komentuję jakiekolwiek opowiadania, ewentualnie jeśli coś mnie niesamowicie razi, konkretny błąd, nieścisłość albo niedopatrzenie. Tu czegoś takiego nie ma, więc... ale robię to dla Ciebie, a poza tym kilkakrotnie wspomniałam o tym, jak nie lubię, gdy czytelnik czyta, a nie komentuje, więc staram się wyleczyć z tego okropnego nawyku.
    Kocham Twoje opowiadania, są genialne. I nie ma tu żadnej wazeliny, takie są naprawdę, cóż się oszukiwać? A może po prostu trafiasz w moje gusta, które są już przesycone tymi nudnymi, bezbarwnymi romansami o wampirach? Albo innych stworach, czego w necie - niestety - pełno?
    Nienawidzę u siebie cechy, że nie potrafię za bardzo wyłapywać błędów, co jest niezwykle przydatne nie tylko w ocenie, ale także wtedy gdy samemu się pisze. Ach, Disia, Disia! Musisz się wiele nauczyć.
    Więc nie zwróciłam zbytniej uwagi na błędy, za to cały odcinek dobry, bardzo dobry (no cholera, napisz gniota, bo czuję się trochę gorsza przez ten Twój piękny talent :C!)
    Simy - jak zwykle perfekcja, Lynette wygląda bajecznie, jestem w niej absolutnie zakochana.
    Zdjęcia - również, nie wiem czy nie nawet lepsze niż w Alice, ale Ty masz do tego smykałkę
    Mówiłam, swojska opinia swojskiej dziewoi, nie wnosząca za wiele, ale jest! Jestem na dobrej drodze do zaprzestania bycia czytelnikiem-pasożytem. Cudownie, ogromne postępy!
    Kończę, bo rozwlekam się niesamowicie, a więc życzę weny, abyś w niedługim czasie (jak dla pisarza, wiadomo - dobrze powiedziałeś, nic na siłę) uraczył nas kolejnym odcinkiem.
    Pozdrawiam, Disia!
    Całuski!

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję za miłe komentarze! Raczej wątpię, żebym dodał wątki seksu, aczkolwiek pomyślę nad tym(choć niczego nie obiecuję). Co do czytelników, którzy nie komentują - tak, zgadzam się! Pisarz zupełnie nie ma motywacji, gdy jego czytelnicy nie komentują, a przecież wystarczyłoby, gdyby napisali czy im się podobało albo zastanowili się nad wątkiem głównym. Czasem sugestie komentatorów naprawdę przydają się podczas pisania, ale nawet krótka wiadomość by pokazać, że ktoś przeczytał w zupełności wystarczy.
    Cieszę się Disiu, że trafiam w Twoje gusta! Ja również czuję przesyt romansideł z wampirami, które są teraz tak modne. Wprawdzie Alice w gruncie rzeczy też była romansem, ale mam nadzieję, że jednak udało mi się nadać tamtemu FS jakiś bardziej oryginalny wygląd. I mam nadzieję, że z tym też mi się to uda!

    OdpowiedzUsuń
  6. W końcu zdecydowałam się skomentować :)
    Przeczytałam uważnie każdy wyraz i zaczęłam analizować sobie wszystko.
    Podoba mi się. Mimo że dla mnie za dużo opisów, to jednak i tak je przeczytałam. W fajny sposób opisujesz jedzenie :c i taką codzienność, zwykłe, proste czynności.
    Ciekawie, co chce matka Lynette. A ojciec Lyn na pewno nie chciał spotkać się z żoną z obaw. Tak myślę. Po prostu nie chciał. Może to wywołuje u niego jakiś strach i tyle? Woli nie cierpieć patrząc w przeszłość.

    W każdym razie, czekam na kolejny odcinek.
    No i oczywiścue cudowne zdjęcia, ale to już wiesz. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Opisy! Niestety, to chyba coś, co zwyczajnie mi nie idzie. W ogóle od czasu przeczytania jednej z książek Anne Rice strasznie chciałbym nauczyć się pisania tak ciekawych opisów. W jej książkach są długie na kilka stron, a jednak czyta się je świetnie i to właśnie one są najciekawszym elementem książek. Chciałbym tak umieć! Tym bardziej, że mimo wszystko są one ważnym elementem książki, na samych dialogach nie można jechać. Cóż, jak na razie ograniczyłem opisywanie w stylu wystawy muzealnej("po lewej stoi stół, a po prawej zobaczyć można krzesło") a spróbowałem poprzez ogólne opisanie klimatu, sposobu użytkowania. Nie wiem, czy zadziałało!
    Uwielbiam opisywać jedzenie(i zarazem nienawidzę, zawsze jestem potem głodny), cieszę się więc, że Ci się spodobały. <3
    Co do zdjęć - bez simów nie byłyby tak cudowne. :P

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz